czwartek, 31 stycznia 2013

Martina Gebhardt- pielęgnacja szyi i dekoltu

Dziś chciałabym pokazać Wam kolejny ciekawy i mało znany produkt, którego recenzja pojawi się u mnie za kilka tygodni. Dostałam go do przetestowania od sklepu z kosmetykami naturalnymi Green Line (który ma w ofercie takie marki, jak Bioturm, I+m, Eubiona, czy Sante).


Wybrałam witaminową emulsję do dekoltu Happy Aging marki Martina Gebhardt. Dlaczego? Bo w moim zafiksowaniu na punkcie doprowadzenia skóry twarzy do porządku kompletnie zapomniałam o szyi i dekolcie, które tylko traktowałam najprostszymi nawilżaczami do twarzy, a i to nie zawsze. Przez to jakiś czas temu przeraziłam się widząc, że skóra szyi i dekoltu stała się taka jakby mniej jędrna, zwiotczała i przeraziło mnie to wielce (nie ma to jak genetyczna predyspozycja do zwisającego podbródka i tym podobnych). Doszłam do wniosku, że to po szyi (oraz po oczach) najbardziej widać mój nie nastoletni już wiek i coś muszę z tym zrobić. Zwykłe przeciwzmarszczkowe kremy do twarzy okazały się zbyt lekkie jeśli chodzi o nawilżenio-natłuszczenie, a balsamy do ciała za to dobrze nawilżały jednak nie miały żadnych składników przeciwstarzeniowych. Zobaczymy jak ta emulsja podoła temu ciężkiemu zadaniu :).

środa, 30 stycznia 2013

Ubtan Hesh, czyli maseczka na wszystko

Witajcie po długaśnej mojej chorobie!
Dziś przyszła wreszcie pora na zrecenzowanie kosmetyku, o którym mało w blogosferze można przeczytać. Sama kupiłam go trochę w ciemno w listopadzie, więc już mogę co nieco napisać. Tym bardziej, że ta naturalna maseczka jest do wygrania w moim rozdaniu, a obiecałam Wam opisać wszystkie tamte kosmetyki.

Hesh, Ajurwedyjska maseczka oczyszczająca Ubtan


Opis producenta:
Oparty na ajurwedyjskiej recepturze Ubtan łagodnie, ale dokładnie oczyszcza skórę, nie wysuszając jej i zachowując jej naturalną wilgotność. Już po pierwszym użyciu można zauważyć, że skóra rozświetliła się zdrowym blaskiem. Bardzo dobrze nadaje się do pielęgnacji skóry trądzikowej i problematycznej. Działa również przeciwutleniająco i przeciwstarzeniowo, poprawia koloryt skóry. Ma działanie chłodzące.

Skład:
Nagarmotha (Cyperus Rotundus), Rose Petal Powder (Rose Alba), Sandalwood Powder (Santalum Album), Kachura (Curcuma Zedoria), Bawchi (Psorolea Corylifolia), Anantmul (Hemidesmus Indicus), Amba Haldi (Curcuma Amada), Wala (Andropogan Muircatus), Manjishta (Rubia Cordifolia), Orange Peel Powder (Citrus Aurantium), Multani Mati (Fuller's Earth)

Zawiera same naturalne składniki: odżywczy puder z płatków róży, przeciwbliznowy proszek sandałowy, rozjaśniający wyciąg z cytrusów, przeciwbakteryjną kurkumę i całą gamę innych ziół, które nic mi nie mówią, ale zapewne są źródłem antyutleniaczy. A taki skład wydaje się być skierowany na wiele problemów skórnych. A, i zawiera także wybielającą glinkę multani mitti.


Cena/wydajność:
Opakowanie 100g za ok. 12zł. Na jedno użycie na twarz i szyję zużywam jedną czubatą łyżeczkę od herbaty, co powoduje, że od listopada- stosując ją raz w tygodniu (czasem co dwa tygodnie)- zużyłam około połowę. A więc tanio i wydajnie jak za naturalną maseczkę.

Dostępność:
W sklepach z kosmetykami naturalnymi i na Allegro.


Sposób użycia:

Jako mydło
  • rozmieszać odpowiednią ilość proszku w wodzie
  • rozprowadzić pastę na całym ciele
  • odczekać 5-10 minut
  • zażyć kąpieli lub wziąć prysznic.
Jako maseczka
  • rozmieszać niewielką ilość proszku z wodą do uzyskania konsystencji pasty
  • nałożyć na skórę twarzy
  • po 10-15 minutach zmyć lub usunąć poprzez delikatne pocieranie skóry,które zapewni dodatkowy efekt peelingujący
W przypadku skóry suchej i wrażliwej proszek można rozmieszać z wodą z dodatkiem wybranego oleju lub jogurtu.


Zapach:
To największy minus tego produktu- zapach jest bardzo intensywny i ziołowy (stawiam, że na pierwszy plan wybija się aromat sandałowca). Utrzymuje się zarówno w suchym proszku, jak i po rozrobieniu proszku z wodą i nałożeniu na twarz. Znika dopiero, jak spłuczemy maseczkę.

Konsystencja:
Bardzo drobno zmielony proszek w kolorze zielono-brązowym, bardzo przypomina glinkę (również po rozrobieniu).


Komfort użytkowania:
Podobny jak przy glinkach czy błotach- wymaga przygotowania pasty, łatwo się nakłada, po 15 minutach zasycha w skorupkę, brudzi przy zmywaniu. Zdecydowanie nie jest to maseczka relaksacyjna.

Działanie:
Na czas testowania tego proszku odłożyłam wszystkie moje glinki i błota, żeby móc zaobserwować jego działanie. Stosowałam tylko jako maseczkę na twarz, którą przy zmywaniu lekko masowałam (taki dodatkowy peeling).
Przede wszystkim bardzo dobrze oczyszcza skórę- po użyciu wszystkie brudy są wyciągnięte, łepki zaskórników usunięte podobnie jak w przypadku glinki zielonej. Przy tym nie wysusza skóry aż tak bardzo, jak glinka (choć należy pamiętać, by również nie dopuszczać do zaschnięcia maseczki na twarzy).
Skóra jest miękka w dotyku, przez następne dni mniej się przetłuszcza, jest również bledsza i taka jakby bardziej zaróżowiona (mniej zszarzała).
Działania przeciwstarzeniowego nie zauważyłam (bo cięzko takie coś zauważyć, a fakt dorobienia się zmarszczek za rok czy za pięć lat trudno będzie przypisać kolejnemu czynnikowi), jednak sądząc po składzie, to jest to pewnie pomoc dla skóry w odsunięciu w czasie tego faktu.
Mnie maseczka nie uczuliła ani nie podrażniła (choć przy pierwszych użyciach czuć było delikatne pieczenie na początku), jednak ja prawie zawsze dodaję kilka kropli oleju do takiej pasty (podobnie jak do glinek), dzięki czemu są delikatniejsze i dłużej zasychają. Raz dodałam również jogurtu, ale mieszanka zapachowa była nieziemsko okropna ;).


Czy kupię ponownie:
Zdecydowanie tak. Nie przeszkadza mi zapach ani komfort użytkowania, gdyż jestem przyzwyczajona do różnych błotek, spirulin czy glinek. Jest tania i wydajna. Ma fajny skład. Działa jak glinka, ale ma do tego kilka bonusów, jeśli chodzi o działanie i przez to jest bardziej wszechstronna. Zastanawiam się jeszcze nad jej stuningowaniem i użyciem np. na skórę głowy... ;).

Ocena:
5-/5

środa, 23 stycznia 2013

Kot w obiektywie :)

Witajcie!
Choroba i mnie dopadła, więc ani sił ani weny nie miałam za bardzo, ale żebyście o mnie nie zapomniały, to pomęczę Was trochę zdjęciami kotów. Ktoś chętny?

Miłość i zgoda...na razie
Jęstę wampirę
Jestę Kaszpirowsky
Chyba się zgoda skończyła, pora przegryźć mu gardło
Klarysa pomaga w odśnieżaniu auta
Zdobycie Mount Everestu
Nawet kot musi się czasami wysuszyć

piątek, 18 stycznia 2013

Aktualności+ przypomnienie o rozdaniu+ prośba o pomoc

Witajcie!

Trochę nie pisałam, ale to nie znaczy, że nie zaglądałam w ogóle na bloga. Przez te kilka dni trochę się działo.
Po pierwsze odrobinę zmieniłam szablon bloga, o tyle o ile potrafiłam to sama zrobić. Ciągle dążę do tego, aby było bardziej przejrzyście. Po drugie zmieniłam obrazek w nagłówku- nadal mnie nie zadowala, ale chyba już jest lepiej ;). Niestety grafik ze mnie żaden, a nad wszystkim sama pracuję...

No właśnie, po drugie ściągnęłam dwa programy graficzne (PhotoFiltre i PhotoScape) i próbuję je okiełznać. Mam nadzieję, że moje zdjęcia będą już tylko lepsze :).

Poza tym szykuje się pierwsza w moim życiu wymianka z inną blogerką ;). A to oznacza nowe kosmetyki ...

Chciałabym również przypomnieć Wam o moim rozdaniu (tu). Jest już 89 zgłoszeń, więc jak zgłosi się jeszcze 11 osób, to dla zwycięzcy będą dwa dodatkowe kosmetyki. A że szykuje mi się zamówienie z ZSK, to chyba warto ;).

Na koniec chciałabym się Was zapytać, czy ktoś miał podobny problem z widżetem "LinkWithin" i zna może odpowiedź. Otóż zainstalowałam sobie go już kiedyś (na początku pisania bloga), ale nie pokazywał obrazków, tylko linki, więc go w cholerę wyrzuciłam. W ostatnich dniach sobie jednak o nim przypomniałam i zainstalowałam ponownie. Jednak pokazuje on posty tylko z pierwszych dwóch tygodni listopada. Znalazłam tylko podpowiedź, że mogę napisać do supportu o nadanie mi nowego ID, ale pomimo dwóch zapytań oczywiście milczą :/. Macie może jakiś pomysł jak sobie z tym problemem poradzić?

wtorek, 15 stycznia 2013

Jak nie śmierdziuch Alterry, to co?!

Po raz pierwszy cieszyłam się, że tytuł mojego poprzedniego posta był niezbyt intrygujący i że jednak mało z Was go przeczytało :-P. A żeby jak najszybciej odsunąć go w niepamięć, to szybko publikuję kolejną, tym razem już kosmetyczną recenzję...

Jak tam u Was z dbaniem o dłonie zimą? Ja nie mam z nimi wielkiego problemu (od zawsze praktycznie chodzę w rękawiczkach), jednak to nie zwalnia mnie z obowiązku pielęgnacji o nie. Dlatego przychodzę dziś z recenzją jedynego kremu Alterry do rąk.

Rossmann, Alterra, Handcreme Granatapfel & Aloe Vera (Krem do rąk `Granat i Aloes`)

Opis producenta
Każda skóra zasługuje na indywidualną pielęgnację. Krem do rąk Alterra został opracowany specjalnie do zniszczonej skóry dłoni. Połączenie substancji czynnych z oleju z pestek granatu, ekstraktu z aloesu i masła shea pielęgnuje zniszczone i suche dłonie z aksamitną delikatnością. Krem do rąk Alterra szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze warstewki tłuszczu.

Skład
Aqua, Glycine Soja Oil, Glycerin, Alcohol, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Olea Europaea Oil, Cellulose, Glyceryl Stearate Citrate, Cartahmus Tinctorius Oil, Punica Granatum Seed Oil, Xanthan Gum, Butyrospermum Parkii Butter, Aloe Barbadensis Extract, Rhus Verniciflua Cera, Punica Granatum Extract, Ginkgo Biloba Extract, Simmondsia Chinensis Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Parfum, Limonene, Linalool, Geraniol, Citral, Citronellol

czyli olej sojowy, gliceryna, konserwujący alkohol, emolienty, oliwa z oliwek, celuloza (to ona odpowiada za warstewkę okluzyjną?), olej z krokosza, olej z granatu, guma ksantanowa (zagęszcza), masło shea, ekstrakt z aloesu, wosk, ekstrakt z granatu, ekstrakt z ginko biloba, olej jojoba, olej słonecznikowy, wit E i konserwanty z olejków eterycznych. Ze składu wyniki że krem powinien działań delikatnie natłuszczająco i mocno nawilżająco.


Cena/wydajność
Standardowa to 7,99 zł, ja kupiłam go w promocji za 5,59 zł za 75ml. Dla mnie w porządku.
Wydajność, jak we wszystkich tego typu kremach, zależy od tego, ile razy dziennie go używamy, jeżeli wiele to nie starczy na długo.

ej no, nic już nie ma!?

Opakowanie
Miękka tubka z zamknięciem na klik, więc dobrze że umazianymi dłońmi nie trzeba się męczyć z zamykaniem. Tubka taka jakby satynowa. Mi się bardzo podoba.

Zapach
W tubce przyjemny, coś pomiędzy kwiatowym a owocowym. Po rozsmarowaniu na dłoniach staje się mniej przyjemny jakby skisły.

czym to pachnie, hmmm

Konsystencja
Gęsta ale nietłusta.


Komfort użytkowania
Komfort zależy od tego, co kto lubi. Krem dobrze się rozsmarowuje i szybko się wchłania, ale pozostawia specyficzną powłoczkę- nie jest ona tłusta ani klejąca, jest jakby woskowa. Ją taką powłoczkę lubię, bo mam wrażenie, że dłonie mają przez to większą ochronę przed czynnikami zewnętrznymi. Stety/niestety znika ona po pierwszym umyciu rąk.


Działanie
Dla mnie niestety niewystarczające, a nie mam ogromnych problemów z dłońmi, skóra mi nie pęka, nie jest zaczerwieniona. Dłonie zaraz po posmarowaniu są miękkie i nawilżone, ale to zapewne zasługa owej powłoczki. Efekt ten jednak mija po kilku godzinach. Za to dobrze krem się sprawuje do łagodzenia podrażnień, gdy wracam z mrozu albo po domowych porządkach.

Czy kupię ponownie
Ciężko powiedzieć- z jednej strony ten krem jest dla mnie niewystarczający i raz w tygodniu na noc muszę się dosmarowywać masłem shea pod rękawiczki. Z drugiej krem jest na tyle komfortowy, że mogę go używać kilka razy dziennie bez obaw, że coś upaskudzę. Jak znajdę inny krem o naturalnym składzie (bez silikonów i parafiny) i niskiej cenie, to od razu zdradzę Alterrę. Na razie jednak nie znalazłam :(.

Ocena
3+/5

PS. Małe porcje kremu stuningowałam panthenolem, nawilżaczem cukrowym, mleczanem sodu i dużym dodatkiem masła shea i jest dużo lepiej! Krem nadal szybko się wchłania, a uczucie nawilżenia pozostaje na dużo dłużej. Przy tym nie ma uczucia tłustości jak przy samym maśle... Dlatego jeśli nie znajdę lepszego taniego kremu, to chyba zostanę na ten sezon z takim właśnie rozwiązaniem.

Możecie coś w miarę naturalnego i taniego polecić?

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Moja przygoda z Firmoo

Hej dziewczyny!

Jakiś czas temu na blogach było zatrzęsienie postów z okularami od Firmoo. Wiem, że macie już ich dość, ale mój będzie trochę nietypowy ;).

Gdy w pierwszym tygodniu działania bloga dostałam maila od Antonia z pochwałami i propozycją współpracy, to ucieszyłam się niezmiernie... ale też moje ego podskoczyło do niebotycznych rozmiarów. Że niby ja już wielka blogerka jestem i firmy pchać się będą do mnie drzwiami i oknami :/. Oczywiście od razu się zgodziłam. Przestudiowałam całą ich stronę wzdłuż i wszerz. Następnego dnia dostałam specjalny link i instrukcję, jak zamawiać. Tak rozpoczęła się moja pierwsza blogowa współpraca!

Trochę się zastanawiałam, co ja mam zamówić, bo w sumie nic nie potrzebuję- mam dwie pary okularów korekcyjnych, które teraz mi służą jako zapasowe, bo się na soczewki przestawiłam. Mam również idealne, ulubione okulary przeciwsłoneczne. No ale w końcu obmyśliłam, że mogę jeszcze mieć przeciwsłoneczne korekcyjne ;).

No i tu pojawił się pierwszy zgrzyt- były do wyboru tylko dwie oprawki, przy czym ta damska tylko z białym przodem (na stronie dla normalnych klientów było ich kilkanaście w różnych kolorach). Nic to, pomyślałam że może jednak mi będą pasować, więc kliknęłam, wypełniłam swoje dane i czekałam na dalszą część formularza (jak to jest na stronie dla normalnych klientów, gdzie wybiera się takie opcje jak gradient, filtr UV, antyrefleks itp), ale okazało się że formularz już został wysłany. Więc napisałam maila do Antonia, jak to jest z tymi dodatkowymi usługami, to okazało się, że nie mieszczą się one w przeznaczonej kwocie. Ok, rozumiem, ale czy nie prościej byłoby napisać np. możesz zamówić okulary+dodatki za 50 dolarów, wtedy wiadomo czego oczekiwać.


Z niecierpliwością jednak oczekiwałam na przesyłkę, choć z nieco już mniejszym entuzjazmem. Paczka doszła po 3 tygodniach od złożenia zamówienia (można było śledzić przesyłkę, ekspresową jak na podróż z Chin do Krakowa). Tu drugi zgrzyt- paczka idzie z Chin, a ja nie wiem dlaczego, ale myślałam że to amerykańska firma. Później się zorientowałam, że faktycznie maile od Antonia przychodziły w godzinach 4.00-10.00 rano.


Zawartość przesyłki okazała się taka, jak na innych blogach: dwa etui (twarde i miękkie), ściereczka i zestaw majsterkowicza (od razu mąż zakosił, tłumaczy się, że od dawna potrzebował takiego małego śrubokręcika o dwóch różnych końcówkach). No i oczywiście okulary (nie widzę już tego modelu na ich stronie, więc nie podam linka):
-wykonane porządnie, plastik gładki i błyszczący, nic nie trzeszczy,
-pomimo że ten model miał na stronie szkła gradientowe (na górze ciemniejsze, na dole jaśniejsze), to nawet ta usługa nie została w moim przypadku uwzględniona- szkło jest jednolicie ciemne, co przy tak dużych okularach jest niezbyt twarzowe,
-raczej nie mają antyrefleksu,
-nie mają żadnej naklejki/etykiety co do deklarowanego filtra anty-UV, przestraszyłam sie, że są to w takim razie jedynie przyciemniane szkła a nie szkła przeciwsłoneczne- napisałam maila i Antonio zapewnił mnie, że mają ochronę anty-UV. Jako że to o zdrowie oczu chodzi, będę musiała się z tym pytaniem jednak wybrać do optyka- mam nadzieję, że można takie coś sprawdzić.


Ostatecznie doszłam do wniosku, że białe oprawki przy ciemnych szkłach to jednak nie to, ale problem jest już w trakcie rozwiązywania- wyciągnęłam szkła i oprawki czekają na malowanie farbą czarną w aerozolu :).

Podsumowując, same okulary wydają się być w porządku, moje uwagi co do nich wynikają raczej z niedopracowania formuły zamawiania okularów dla blogerów. Osoby zamawiające przez zwykłą stronę mają większy wybór i mogą sobie same zdecydować o dodatkach, więc raczej nie będą tak zawiedzione jak ja.


Jeśli chodzi o sam sklep internetowy to to jednak czterech liter nie urywa. Wybór na stronie jest mały (nawet dla normalnych klientów) i to raczej w kilku wiodących stylach, przesyłka idzie długo, a ceny według mnie nie są jakieś specjalnie konkurencyjne (mocno zawyżane przez usługi dodatkowe). Obsługa sklepu jest za to profesjonalna- wszystko chętnie wytłumaczą, pomogą i odpowiedzą na pytania.
Moje pozostałe dwie pary okularów (z trzech) zamawiałam w sklepach internetowych polskich: okulary korekcyjne ze szkłami cylindrycznymi Zeissa i różnymi powłokami kosztowały mnie 139zł, a okulary przeciwsłoneczne Solano z filtrem i polaryzacją 99zł- wybór był o wiele większy, a przesyłka szła kilka dni. Do każdych okularów dostawałam też twarde etui i ściereczkę, raz również płyn do czyszczenia.


Według mnie nie ratuje tego pomysłu (zamawiania z Chin) nawet możliwość wgrania swojego zdjęcia i wirtualnego "przymierzenia" okularów, gdyż to jednak i tak zawsze będzie na oko. Wielkość okularów w stosunku do twarzy czasami jest przekłamana, a to na jakiej wysokości są umieszczone zależy przecież od szerokości nosa i dopasowania nosków, a tego komputer ze zdjęcia nie zczyta. Jednak bardzo dobra jest baza zdjęć prawdziwych osób w prawdziwych okularach umieszczona na dole strony- i tym się należało sugerować. Jednak dopasowanie okularów to czasami trudna sprawa i zawsze się może zdarzyć, że nie będą na nas dobrze leżały... wtedy możemy je odesłać- i o ile to ma sens w przypadku sklepów polskich (koszt 6-8zł), to koszt przesyłki zwrotnej do Chin (60zł) raczej taką możliwość eliminuje.


Cieszę się, że większość z Was tę przygodę z firmą Firmoo wspomina pozytywnie. Ja niestety nie i zdaję sobie sprawę, że to głównie z własnej winy. Mogę się tylko tłumaczyć tym, że byłam "młoda" i nieopierzona w światku blogowych i chciałam złapać kilka stron za ogon. Od tej pory zmieniłam już swoje podejście do "współprac" (i zdarzyło mi się na kilka propozycji odmówić) i określiłam mniej więcej tematykę tego bloga (co na blogu o kosmetykach z ciekawym składem robi post o okularach?!). Dlatego mam nadzieję, że mi tę moją skuchę wybaczycie.

sobota, 12 stycznia 2013

Egzotyczne mydło nepalskie dla joginek- recenzja

Witajcie!
W listopadzie brałam udział (jak chyba wszyscy ;) w konkursie „Mydlany Tydzień Nepalski” na blogu Śliwki Robaczywki. Dzięki Ewelinie dostałam do testów egzotyczne mydło z serii Yogini prosto z Nepalu. O ile stosowałam już różne mydła, w tym mydła z glinką czy miodem, to mydła z mlekiem i dodatkiem ajurwedyjskich ziół w łapkach nigdy nawet nie trzymałam. Zaraz zaczęłam je oczywiście używać i myślę, że po miesiącu mogę już co nieco o nim powiedzieć

        Yogini - Mleczno-różane mydło z Ashwagandha, czerwoną glinką i miodem


Filozofia marki:
Każda kostka mydła jest ręcznie wytwarzana w Nepalu przy wykorzystaniu techniki na zimno przez kobiety wywodzące się z biednych, odległych społeczności, które pracują teraz w Katmandu. Rośliny są pozyskiwane tak, aby ich zasoby mogły się zregenerować, handel odbywa się z poszanowaniem zasad poszczególnych społeczności a ludzie mają zapewnione miejsca pracy w których panuje szacunek i godność. Aby zapewnić czystość i jakość produktu, mydła są wytwarzane w małych partiach przy użyciu najlepszych mieszanin olejów i ziół. Po sezonowaniu mydeł przez co najmniej miesiąc, są one cięte i etykietowane ręcznie.  Mydła te nie są testowane na zwierzętach, lecz na rodzinie i przyjaciołach (więcej o procesie produkcji Wild Earth).

Opis producenta:
Powstałe w Nepalu, a do jego stworzenia Wild Earth zainspirowała Joga. Jogini w starożytnych Indiach zwykli mieszkać w dzikich lasach i dżunglach, kąpiąc się w strumieniach i wodospadach. Błoto, zboża, mąka i popiół były często używane do złuszczenia i oczyszczenia skóry. Mydła Yogi i Yogini są bogate w ajurwedyjskie zioła tradycyjnie używane przez joginów. Dzięki temu przy okazji każdej kąpieli inspirują do przemyśleń i zadumy w trakcie podróży do głębi samego siebie.
W mydle użyto zioła Ashwagandha. Jest to zioło, które w naturalny sposób wzmacniają żeńską energię.
Delikatne mydełko do nawilżającej kąpieli zawierające nawilżające mleko, miód, oczyszczającą czerwoną glinkę i odmładzający olejek różany, dzięki czemu poza właściwościami myjącymi oraz aromatycznymi mydło działa pielęgnująco i kojąco na skórę.
Wytwarzane jest ręcznie przy użyciu tradycyjnej metody na zimno, zgodnie z zasadami Fair Trade. Nie testowane na zwierzętach.

Skład:
Skład na ulotce polskiej
woda, masło kokosowe, olej palmowy, olej słonecznikowy, oliwa z oliwek Ashwagandha, szparag lekarski, mleko krowie, czerwona glinka, miód himalajski, różany olejek zapachowy

Skład na ulotce angielskiej
Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Aqua, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Elaeis (Palm) Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil infused with Withania Somnifera (Winter Cherry) Root, Asparagus Racemosus Root, Red Clay, Cow Milk Powder, Honey, Parfum, Geraniol, Citronellol


Oba składy przytoczyłam dla rzetelności, nie różnią się jednak zbytnio (jedynie kolejnością składników i obecnością oleju słonecznikowego). W mydle tym możemy znaleźć oczywiście:
-oleje (kokosowy, słonecznikowy, palmowy, z oliwy z oliwek),
-do tego ekstrakty z Withania Somnifera i szparaga lekarskiego (w tekstach ajurwedyjskich uznawane z pobudzające seksualnie, wzmacniające żeńską energię dzięki zawartości fitoestrogenów),
-oczyszczającą glinkę czerwoną,
-oraz nawilżające mleko i miód.

Cena/wydajność:
22,30zł za 80g, więc mniejsza kostka niż zazwyczaj. Podobnie kosztują przecież mydła Aleppo, a są około dwukrotnie/trzykrotnie większe, zaś mydło marsylskie można mieć już za 10zł.
Wydajność jest bardzo wysoka (z powodu twardości kostki), używam w różnych celach mydła od prawie miesiąca i praktycznie nie widać ubytku.
Mydło jest do kupienia w sklepie Blisko Natury.

Opakowanie:
Mydło opakowane zostało w folię, opaskę papierową z nazwą, składem i małym przesłaniem od firmy (po angielski). Następnie jest druga warstwa folii, na której jest naklejka z polskimi informacjami. A nie każda firma się pokusi o ten dodatek, więc za to duży plus.


Zapach:
Zapach typowo mydlany z dość silnym aromatem olejku różanego. Dlatego dla niektórych jest wadą (mężowi kojarzy się ze starą babcią), a dla innych zaletą (ja bardzo lubię ten zapach).

Konsystencja:
Z powodu braku gliceryny w składzie mydło jest twarde. Po umyciu odkładam je zawsze na spodeczek, co nie spowodowało mazistości, rozmiękczenia czy zmiany kształtu.
Konsystencja piany jest również bardzo zbita- nie jest to piana, a emulsja (jak w przypadku mydeł Aleppo). Bardzo łatwo wytworzyć dużą ilość takiej emulsji nawet bez użycia gąbki.

Działanie:
Testowałam je na wszystkich częściach ciała, stąd opis działania będzie podzielony.
-Na włosach nie spisało się kompletnie- po umyciu wydawały się jeszcze bardziej brudne, tłuste, sztywne. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że jest to kwestia twardej wody wypływającej z moich kranów. A nie mam cierpliwości, by myć włosy w wodzie źródlanej czy destylowanej, stąd dla mnie pomysł mycia włosów mydłem upada ostatecznie.
-Do okolic intymnych również się nie spisał, gdyż spowodował podrażnienie. Zdziwiło mnie to bardzo, gdyż w tych celach używałam już mydła Aleppo i nie było takich problemów. Najprawdopodobniej jest to wina olejków eterycznych w nim zawartych, które mogły się okazać zbyt agresywne.
-Użyłam mydła kilkunastokrotnie do mycia twarzy w dni po peelingach kwasowych. Spisało się bardzo dobrze. Nie podrażniło jeszcze bardziej skóry, a ją być może nawet delikatnie załagodziło. Nie wysuszyło.
-Najczęściej używam go do mycia ciała, gdyż w tej kwestii spisało się najlepiej. Skóra ciała po jego zastosowaniu była miękka i nieściągnięta. Nie pozostawia żadnej tłustej powłoczki, a i tak nie musiałam się od razu smarować balsamem czy oliwką. Do tego delikatnie, ładnie pachniała olejkiem różanym.
PS. nie zauważyłam działania pobudzającego seksualnie ;).


Czy kupię ponownie:
Trudne pytanie- wprawdzie z jednej strony cena jest dość wysoka. Ale z drugiej, ilu z Was zdarzyło się kupić żel pod prysznic/do kąpieli/do twarzy za 20zł. Mi się zdarzyło nieraz. W drogeriach znaleźć można nawet droższe specyfiki.
Na dodatek jest to produkt ekskluzywny, z wieloma dobroczynnymi dodatkami. Nie tylko myje, ale i odżywia skórę. I nie płacimy tu za reklamę/etykietkę, co za niesamowitą historię, która się kryje za tymi mydłami. I ta historia jest jak najbardziej warta tej ceny.
Dlatego uważam, że to jest taki kosmetyk na prezent dla mamy, siostry, przyjaciółki albo żeby go ktoś nam sprezentował. A podczas dawania prezentu należałoby opowiedzieć o tym, gdzie i jak i z czego jest wytwarzany. A potem tylko zanurzyć się w marzeniach o dalekich podróżach podczas kąpieli...

Ocena:
4+/5 (jak znajdę nawilżające mydło do wszystkiego, to ono wtedy dostanie maksymalną notę).

Udało Wam się wygrać nepalskie mydełko? Stosowałyście może i możecie polecić jakiś inny kosmetyk z tej egzotycznej części świata?

czwartek, 10 stycznia 2013

TAG: Moje kosmetyczne sekrety i dziwactwa

Witajcie!
Zostałam otagowana przez Asię z bloga Pielęgnacja twarzy, włosów, ciała- naturalnie!  Autorką tagu jest Agusiak747. Jeśli jesteście ciekawe moich małych sekretów i dziwactw, to zapraszam do czytania.

1. Nie kręcą mnie zapachy
Nie używam perfum, w ogóle mnie do nich nie ciągnie. Nie potrafię określić, który zapach mi się podoba, a który nie (choć same zapachy dobrze rozpoznaję). A jako że używam bezzapachowego blokera, to od czasu do czasu pryskam się jedynie mgiełką o zapachu czerwonego grapefruita- zapach prosty, oczywisty... w sumie to nawet nie wiem, czy to jest mgiełka do ciała czy do pomieszczeń ;).

2. Nie przejmuję się oznaczeniami na opakowaniach kosmetyków
Kluczem w doborze kosmetyków jest według mnie czytanie składu. Jeśli skład mi się spodoba, uznam go za dostosowany do moich potrzeb, to bez problemów użyję kremu do stóp w pielęgnacji dłoni czy umyję twarz płynem do higieny intymnej. Już dawno (zanim nauczyłam się czytać składy) uważałam, że jak coś jest do mycia, to może myć różne części ciała, a jak krem jest 50+ to oznacza w sumie tylko, że jest mocno odżywczy, bo zmarszczek nic już nie cofnie (a wielu cerom koło 30-tki już by się takie silne odżywienie przydało). Więcej o tak zastosowanych kosmetykach pisałam tu.
Ponadto uważam, że takie różnicowanie produktów to tylko i wyłącznie chwyt marketingowy w celu zwiększenia zysków koncernów i że niedługo pojawią się np. oddzielne kremy do lewej i prawej ręki ;).

3. Mam naturę eksperymentatora
Swoją przygodę z kosmetykami zaczęłam jakiś czas temu od dokładnego przewertowania forum "Laboratorium Urody" i to ono zaszczepiło we mnie chęć do poznania składów kosmetyków, sprawdzania przeznaczenia poszczególnych substancji i odkrywania ich nowego zastosowania. A ta potrzeba kontroli nad składem kosmetyków doprowadziła do samodzielnego tworzenia wielu z nich.
Być może wynika to trochę z tego, że jestem z rodziny farmaceutów i zawsze fascynowała mnie receptura (takie pomieszczenie w aptece, gdzie wykonuje się leki), i uwielbiałam patrzeć na robienie leków... i tak jakoś mi zostało :).

4. Mam prawie 30 lat, a nie umiem się malować... i tego nie robię!
To w sumie już nie taki sekret, bo w poprzednich postach się ujawniłam ;). Do tej pory nie nauczyłam się malować (może to wina tego, że nikt w moim otoczeniu w postaci mamy czy przyjaciółek też się nie malował), a że jestem perfekcjonistką, to wybrałam chodzenie bez makijażu niż wyglądanie jak klaun. Ale to nie znaczy, że nie używam kosmetyków kolorowych, wręcz przeciwnie- przez moje półki przetoczyła się ich cała masa, większość jednak została wyrzucona, kilka przeterminowanych niedobitków nadal leży w pudełku. Po prostu ciągle podejmuję próby i się maluję na różne sposoby, ale tylko do chodzenia po domu. Bo że nigdy efekt nie był zadowalający, to nie odważyłam się wyjść w makijażu do ludzi ;(.

Chętnie poczytałabym o dziwactwach i sekretach:
1. EKOcentryczki
2. Marie z La vie selon Marie
3. Kasi z Moodhomme
4.
5. oraz każdej z Was, która miałaby ochotę podzielić się swoimi sekretami czy to w komentarzach, czy to u siebie na blogu ;).

Pozdrawiam!

wtorek, 8 stycznia 2013

Post makijażowy- podkład mineralny z Kolorówki... i coś jeszcze

Wczoraj przyszła do mnie bardzo wyczekiwana przesyłka, bo to moje pierwsze noworoczne zakupy. W kwestii pielęgnacji mam już chyba wszystko, coraz lepiej mi też idzie walka z trądzikiem, więc uznałam, że przyszedł wreszcie czas na makijaż (zauważyłyście, że nie było jeszcze ani jednego posta na ten temat?). A żeby nie zaprzepaścić efektów leczenia, postawiłam na kolorówkę mineralną. Hmmm, wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że nie mam najmniejszego pojęcia co do odcienia mojej skóry, a to nad podkładem dumałam w pierwszej kolejności. No dobrze, wiem, że jest jasny, ale czasami wpada w żółty, czasami w różowy, a najczęściej jest po prostu szaro-siny (może to to się nazywa beżowy?). A kosmetyków mineralnych praktycznie nie ma jak sprawdzić stacjonarnie na własnym licu. I klops. Kilkanaście dni się czaiłam co do tego, z jakiej firmy i jakie testery zamówić, myślałam i myślałam, i nie mogłam się zdecydować. Aż w końcu podjęłam decyzję- zamawiam podkład z Kolorówki.com. A co, raz kozie śmierć. Wiem, wiem, z jednej strony trzeba go samemu ukręcić i w ogóle, ale z drugiej będę mogła sama dostosować odcień do swojej skóry. No i kwestia finansowa też miała znaczenie- za 12g produktu zapłaciłam 35zł z wysyłką, a za tę cenę to mogłabym mieć ile? Ze trzy próbeczki?

Przesyłka przyszła bardzo dobrze zapakowana (kilka warstw torebek strunowych, nic się nie ma prawa wysypać) i bardzo dobrze opisana (na każdej torebce opis, do tego dokładna instrukcja wykonania).

paczuszka z podkładem i dodatki

Wybrałam Zestaw - podkład mineralny do cery tłustej lub mieszanej, 12 g. Z powodów chyba ogólnie wiadomych- mam tłustą skórę, więc dodatek krzemionki to ważna rzecz. Nie wybrałam wersji z pudełkiem, bo ponoć niezbyt poręczne, a akurat mam zachomikowane opakowanie po pudrze z Gosha.

prowizoryczne stanowisko pracy na parapecie, co by w świetle dziennym pracować

Opis producenta
Zestaw do samodzielnego przygotowania sypkiego podkładu mineralnego przeznaczonego do cery tłustej. Może również być odpowiedni dla problematycznej cery mieszanej. Otrzymasz podkład dobrze kryjący, dyskretnie rozpraszający światło (efekt "soft focus"), bez błyszczących drobin. Pozwoli uzyskać delikatne, półmatowe wykończenie makijażu zapewniające skórze naturalny wygląd.

Skład
W zestawie znajdują się składniki potrzebne do wykonania 12 g podkładu:
SericiteMica&MirystynianMagnezu, Dwutlenek tytanu, Tlenek cynku, Krzemionka Spherica P-1500, Stearynian magnezu, Alantoina, Pigment - tlenek żelaza w odcieniach brązu, Zestaw pigmentów: zieleń chromowa, czerwień żelazowa, żółcień żelazowa, błękit ultramarynowy, Składniki opcjonalne: puder perłowy lub Ronasphere.

Ze składników dodatkowych wzięłam puder perłowy, bo: dzięki bogactwu aminokwasów puder perłowy ułatwia procesy gojenia, poprawia metabolizm skóry oraz stopień jej nawodnienia. Węglan wapnia powoduje, że puder perłowy ma właściwości matujące, antyseptyczne oraz przeciwzapalne.

Wybrałam tlenek pastelowy, gdyż jest ponoć najbardziej nieutralny i możliwy do dostosowania do większości odcieni skóry. Jest to pigment brązowy, matowy o delikatnym ciepłym odcieniu i barwie przygaszonej nieco w stosunku do morelowego.

To, co odróżnia tę wersje podkładu od tych przeznaczonych do pozostałych cer, jest krzemionka spherica P-1500. Sferyczny kształt cząstek powoduje, że ta odmiana krzemionki jest niezwykle gładka, jedwabista, transparentna. Charakteryzuje się wysoką adsorpcją sebum i wilgoci. Doskonale przylega do skóry dzięki czemu matuje skutecznie i długotrwale, nawet w ekstremalnych warunkach (wysoka wilgotność, temperatura). Kosmetyki na niej oparte są często stosowane przez charakteryzatorów i wizażystów. Sferyczne cząstki krzemionki silnie rozpraszają światło zapewniając efekt soft focus (optycznego wygładzenia wszelkich niedoskonałości skóry). Pozwala to uzyskać jednorodne i naturalne wykończenie makijażu bez efektu "płaskiego" matu.

Skład przyjemny, nieprawdaż? Nie dość, że ma kryć całkiem dobrze, matowić, zmiękczać rysy twarzy, to jeszcze ma mieć właściwości pielęgnujące skórę (tlenek cynku, allantoina, puder perłowy). A tego próżno szukać w kupnych minerałkach.

podkład w trakcie rozcierania
Gratisy
Co mnie przeogromnie ucieszyło, dostałam również do przetestowania:
  1. Krzemionka Spherica P-1500- próbka 5ml
  2. Velvet Spheres- próbka- próbka 5ml
  3. Mikrosfery silikonowe- próbka 2,5ml
Oczywiście pierwsza myśl to: z czym to się je? Ale internet poszedł w ruch i oto co ukręciłam.

Wykonanie
Po pierwsze, w podkładzie część miki zastąpiłam całym opakowaniem Velvet Spheres (przez co zostało mi ok. 1/3 woreczka miki). Dlaczego? Bo Velvet Spheres to sferyczna forma miki pokryta krzemionką. Połączenie miki i krzemionki pozwala na uzyskanie efektu silnego rozproszenia światła, co optycznie zmniejsza drobne zmarszczki oraz niedoskonałości skóry (efekt „soft focus”). Velvet Spheres w porównaniu ze zwykłą formą miki lepiej adsorbuje sebum i wilgoć.
Czyli dzięki temu zabiegowi mój podkład będzie jeszcze bardziej rozświetlający, jednocześnie będąc bardziej matującym- no po prostu bajka :).

podkład

Po drugie z pozostałych składników (czyli pozostała Serecite Mica, Krzemionka Spherica P-1500, mikrosfery silikonowe) zrobiłam primer/puder wykańczający. Sama mika plus krzemionka wystarczyłyby, więc po co te mikrosfery silikonowe?
Dzięki sferycznemu kształtowi cząstek rozpraszają światło i zapewniają korekcję optyczną zmarszczek i porów skóry, zmiękczają i modelują rysy twarzy. Są wodoodporne, pozostawiają na skórze cienki film zapobiegający utracie wody. Jako dodatek, np. do krzemionki znacznie zwiększają przyczepność makijażu.

PS. mikrosfery to jest też główny składnik pudru diamentowego z BU ;). I co się jeszcze okazało? Że zestaw - primer Prelude Matte 12 g ma taki sam skład :-P.

primer/puder HD

Pierwsze wrażenia
Jakie są moje wrażenia? Zorientowanie się co do czego, w którym woreczku, nie jest trudne. Ciężkie, a raczej czasochłonne jest jedynie wykonanie tego podkładu bez młynka do kawy. Mając moździeż męczyłam się w sumie ok. półtorej godziny z mieszaniem, rozcieraniem, mieszaniem, rozcieraniem... Robiąc pierwszy raz nie do końca wiadomo, ile tego tlenku należy dodać, więc dodawałam po bryłce... chyba ze 20 razy. A i tak jeden etap mi odpadł, bo nie musiałam używać żadnego z tlenków kolorowych, bo okazało się, że kolor wpasowuje się idealnie.
Ale satysfakcja ogromna, jak już przesypywałam podkład do pojemniczka :). Aha, zrobienie primera to była akurat wisienka na torcie- zmieszałam i już. Oczywiście od razu się nimi upaćkałam i od tej pory siedzę, i ciągle się gapię w lusterko ;))).

Jaki efekt dają na skórze?
po lewej podkład, po prawej puder

Kolor wyszedł jaśniejszy niż dłoń, ale ja mam twarz maksymalnie wybieloną od ciągłego złuszczania, więc z twarzą się ładnie stapia. Konsystencja również przyjemna- nie wybrudziłam ubrania podczas pierwszego nakładania. Nic więcej na razie nie mogę powiedzieć, jakieś opinie co do działania to za kilka tygodni pewnie dopiero...

Pozdrawiam!

Organizacyjnie o niczym ;)

Dzisiaj minął właśnie drugi miesiąc mojego nieporadnego blogowania :). Bardzo się cieszę ze statystyk, ale wreszcie mi przeszło ciśnienie na cyferki- cieszę się po prostu z obecności każdej z Was, cieszę się z każdego komentarza, ale najbardziej się cieszę, gdy mi piszecie, że dowiedziałyście się z mojego posta czegoś nowego :). I ogromnie Wam również za Waszą obecność dziękuję.
Muszę przyznać, że blogowanie mnie coraz bardziej wciąga. Bałam się, że to taka przygoda na kilka tygodni, ale widzę, że sprawia mi to z tygodnia na tydzień większą przyjemność. Bałam się również, że po miesiącu nie będę już miała o czym pisać (bo moje zasoby kosmetyczne nie są jakoś rozbudowane), ale coraz częściej przychodzą mi na myśl tematy nie tylko notek-recenzji, więc będzie dobrze.
Powoli w mojej głowie zaczyna również się krystalizować wizja mojego bloga (tak, tak, na początku nie za bardzo wiedziałam, w jakim kierunku chcę zmierzać), coraz bardziej świadomie dobieram tematy, ale staram się jednocześnie nie popadać w eko-radykalizm, bo to nie byłabym po prostu ja.
W związku z tym następna notka będzie w nowym dla mnie klimacie: makijażowym! I mam nadzieję, że temat ten nie zakończy się na tej jednej notce ;).
Potem będzie również o produkcie mojej pierwszej (chronologicznie) "współpracy", gdy to po tygodniu istnienia bloga dostałam maila z propozycją. Oczywiście ego mi podskoczyło przeogromnie, a co z tego wyszło? Hmm, po raz pierwszy będzie tak dosyć negatywnie. Choć nie zdradzę jeszcze, czy ta negatywna ocena dotyczyć będzie produktu czy mnie samej...
Chciałabym również pomęczyć Was znowu zdjęciami moich sierściuchów, ale one ciągle śpią. Nawet nasza nowa kocia telewizja ich nie za bardzo interesuje :/.
Na razie to chyba byłoby na tyle, pozdrawiam!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Nadmierne rogowacenie mieszkowe- z czym to się je?

Witajcie!
Ile z nas narzeka, że nasza skóra (szczególnie w zimie) staje się szorstka, nieprzyjemna w dotyku, chropowata? A może problemem jest tak zwana „gęsia skórka”, pojawiająca się zwłaszcza na pośladkach, po zewnętrznej stronie ramion, czasem też na udach? Fachowo dermatolodzy nazywają tę przypadłość nadmiernym rogowaceniem mieszków włosowych. I o tym dzisiaj będzie.

Z moich doświadczeń i rozmów ze znajomymi wynika, że wiele osób na to cierpi i nie jest nawet tego świadomych, bo objawy nie są na tyle nasilone, by iść z tym problemem do lekarza czy wkraczać z agresywnym leczeniem.

źródło

Co to jest?
- nazwa łac. keratosis pilaris, keratosis follicularis, nazwa pol. (nadmierne) rogowacenie mieszkowe/okołomieszkowe/przymieszkowe
- rodzaj- choroba skóry, polegająca na nadmiernym rogowaceniu ujść mieszków włosowych
- przyczyny- ogólnie przyczyny nie są do końca poznane, jedni upatrują ich w bakteriach, demodexie, gronkowcu, ale również alergiach czy niedoborze witaminy A
- wyleczalność- jest to dość łagodne zaburzenie, nie sprawiające ogólnych problemów, jednak nie jest też raz na zawsze wyleczalne, zazwyczaj po zaprzestaniu właściwej pielęgnacji czy leczenia powraca
- powikłania- czasem rogowacenie może przejść w zapalenie mieszków włosowych, wtedy grudki są zaczerwienione lub ropne.

źródło

Jak to wygląda?
Zaznaczone są ujścia mieszków włosowych, w których tkwią drobne czopki rogowe, tworząc małe grudki. Grudki są rozsiane, grupują się, ale bez zlewania. Skóra pokryta grudkami jest sucha i szorstka, sprawia wrażenie tarki, przypomina trwałą "gęsią skórkę", czasami nazywana "skórą kurczaka" (weźcie surowe kurze udko i oglądnijcie jego skórę ;).

źródło

U mnie jest to łagodna forma tej dolegliwości- miałam coś jakby gęsią skórkę na ramionach, udach i tylnej części łydek, ale bez czerwonych plamek czy zmian ropnych. Jak byłam u lekarza z trądzikiem, to tylko przy okazji pokazałam swoje ramiona. Lekarz zalecił serię Xerial z SVR i tyle. Kosmetyki te wydały mi się drogie, jeśli chodzi o używanie systematyczne na całe ciało, więc opracowałam własny niskobudżetowy plan pielęgnacji.
źródło

Co mi pomogło?
-mycie skóry łagodnymi preparatami bezsiarczkowymi (bez SLS, SleS, ALS), też stosowanie do mycia mydła Aleppo z większą zawartością oleju laurowego,
-częste peelingi, np. solne czy solno-kawowe, może być też korund,
-regularne nawilżanie skóry, ale preparatami o łagodnym, prostym składzie (czyli np. bez olejów mineralnych)- ciężko znaleźć taki balsam, więc mogą być też oleje/oliwki np. Babydream,
-regularne używanie mocznika, ja dodaję go do peelingu lub do balsamu, ale można się oczywiście zaopatrzyć w serię apteczną (jak Xerial), gdy ma się mniej czasu i dużo więcej pieniędzy,
-suplementacja wewnętrzna witaminą C i A+E (w różnych dawkach).

Jakie są jeszcze inne sposoby?
-maści z witaminą A- u mnie się nie sprawdziły,
-toniki/peelingi kwasowe np. z kwasem salicylowym czy mlekowym- ciężka artyleria,
-retinoidy doustnie i miejscowo- to chyba najcięższa artyleria,
-szorstka gąbka do masażu- ja ogólnie nie mam zaufania co do higieny jakichkolwiek gąbek.

Ktoś z Was ma taką przypadłość? Znacie jeszcze jakieś sposoby radzenia sobie z tym?

PS. zdjęcia pochodzą z Dermnet Skin Disease Atlas (http://www.dermnet.com/dermatology-pictures-skin-disease-pictures), to genialny zbiór zweryfikowanych dermatologicznie zdjęć obrazujących różne choroby skóry. Serdecznie polecam przejrzeć go. Ja się właśnie teraz dowiedziałam, że takie rogowacenie mieszkowe występujące na twarzy faktycznie przypomina trądzik lub trądzik różowaty!

źródło

piątek, 4 stycznia 2013

Mała czarna w łazience

Kto z Was lubi kawę? Ja, przyznam się szczerze, kawy nie pijam, co nie przeszkadza mi używać jej w łazience. Bo kawa całkiem fajnym surowcem kosmetycznym jest ;). Kawa (najlepiej mielona, bo rozpuszczalna to jakaś imitacja tylko) ma zastosowanie w kosmetyce z kilku powodów:
-ziarnistej struktury,
-zawartości kofeiny,
-zawartości polifenoli (głównie kwas chlorogenowy).


Po pierwsze kawa mielona (obojętnie zaparzona czy nie) ma lekko drapiący charakter pozwalający na delikatne złuszczanie martwego naskórka. Działa więc podobnie do cukru czy soli, w przeciwieństwie jednak do nich nie rozpuszcza się pod wpływem działania wody. Poza tym jest dużo delikatniejsza, co czasami może być zaletą, a czasami wadą.

Dzięki dużej zawartości kofeiny kawa poprawia krążenie w naczyniach włosowatych, ujędrnia, rozbija również nagromadzoną tkankę tłuszczową, a to sprawia, że skutecznie likwiduje cellulit. Kofeina skutecznie pobudza metabolizm i pomaga usunąć z organizmu zalegające tam toksyny. Pomaga również zlikwidować obrzęki i dotlenia, przez co ma też zbawienny wpływ na cienie pod oczami. Stymuluje również mieszki włosowe i pobudza krążenie krwi, co zwiększa porost włosów.

Ziarna kawy bogate są w związki polifenolowe, z których najważniejszy to kwas chlorogenowy. Kwas ten ma zdolność neutralizowania wolnych rodników oraz zapobiega uszkodzeniom DNA zachodzącym pod wpływem światła słonecznego. Kosmetyki na bazie kawy przeciwdziałają więc oznakom starzenia.

źródło

Jak więc stosuję kawę w łazience:

1. Jako peeling antycellulitowy
-kawę mieloną zalewam wrzątkiem i zaparzam. Potem odsączam i używam samych fusów. Czasami, jak mi się nie chce, to po prostu używam kawy mielonej prosto z pojemniczka
-gdy potrzebuję większego zdzierania, to dodaję jeszcze gruboziarnistej soli
-gdy chcę dodatkowo rozgrzać skórę, to dosypuję szczyptę cynamonu
-mieszam z żelem pod prysznic lub olejem migdałowym do uzyskania dość gęstej masy
-nakładam na zwilżoną pod prysznicem skórę i masuję, po czym spłukuję.


Skóra po takim zabiegu jest gładziutka, jędrna, nabiera zdrowego kolorytu. Gdy peeling jest z olejem, to nie muszę już nakładać balsamu ani oliwki. Czy pomaga likwidować cellulit- ja jeszcze nie mogę się co do tego wypowiedzieć, gdyż ciężko u mnie z regularnością, ale sądząc po tak wysokiej zawartości kofeiny taki peeling i tak musi sobie z tym problemem lepiej radzić niż te drogeryjne.
Żeby poprawić się w kwestii systematyczności, zrobiłam sobie gotową suchą mieszankę (kawa, cynamon, sól) i trzymam ją w słoiczku, żeby stosować wtedy w miarę potrzeb.

2. Jako peeling skóry głowy 
-używam kawy jak w poprzednim przepisie
-nie dodaję cukru, gdyż był on dla mnie za ostry, poza tym wiekszość cukru rozpuściła się przez dotarciem do skóry głowy
-mieszam najczęściej z delikatnym szamponem 
ale czasem mieszam z naturalnym jogurtem lub olejem migdałowym i ekstraktem z aloesu/d-panthenolem (wtedy po wymasowaniu skóry pozostawiam taką mieszankę jeszcze na kilkadziesiąt minut na skórze w formie maski)
-lekko zwilżam włosy i nakładam na skórę głowy, masuję kilka minut, spłukuję
-myję włosy szamponem dwukrotnie.


Peeling skóry głowy ma działanie oczyszczające i antybakteryjnie. Usuwa wszelki osad i zanieczyszczenia oraz złuszcza zrogowaciały naskórek, reguluje pracę gruczołów łojowych, zapobiegając przetłuszczaniu się włosów. Poprawia także krążenie w skórze głowy, przez co może stymulować wzrost włosów lub zapobiegać ich wypadaniu.
Bardzo sobie chwalę takie oczyszczanie (bo jednak szampon to nie to samo i z czasem zrogowagiały naskórek może się złuszczać imitując łupież). Skóra jest po nim oczyszczona i odświeżona. Nie tworzą mi się już podrażnienia ani strupki. Włosy pozostają dłużej świeże. Odkąd stosuję taki peeling regularnie (od miesiąca co tydzień), to zauważyłam, że włosy urosły mi o ok 1,5 cm, kiedy wcześniej rosły ok. 1cm miesięcznie. Gdy używam tego peelingu z olejem lub jogurtem to jednocześnie mam maseczkę nawilżającą skórę głowy.



3. Jako maseczka odmładzająca do twarzy
-kawę zmieszać z kakao i jogurtem
-nałożyć na twarz na 20 minut
-spłukać.
Nie stosowałam jeszcze takiej maseczki, ale mam zamiar ;).

A Wy wykorzystujecie kawę w łazience? Robicie sobie peelingi skóry głowy albo maseczki kawowe?
Przypominam jednocześnie o moim rozdaniu, w którym jednym z kosmetyków jest właśnie kawowy peeling do skóry głowy :).

czwartek, 3 stycznia 2013

Czy dobrze oczyszczasz skórę twarzy? cz. 2

Witajcie!
Przepraszam, że tak długo Was trzymałam w niepewności, ale nie było mnie przez cały dzień w domu (jakoś się jeszcze nie nauczyłam pisać postów na zapas). Poza tym nawet nie myślałam, że będzie aż tak duży odzew :).


Płyn, o którym mówię, to nie płyn micelarny- wypróbowałam ich już wiele, używam ich regularnie, ale nie do doczyszczania twarzy po myciu, bo płatek nigdy nie był jakoś specjalnie brudny, tylko przed myciem do zmywania makijażu.

Nie jest to też zwykły tonik (miałam i te drogeryjne i te apteczne do trądzikowej skóry, miałam hydrolat oczarowy, robiłam również własne napary ziołowe czy tonik z octu jabłkowego, obecnie mam tonik z kwasami z BU), bo te w moim przypadku rewelacyjnie tonizują skórę po myciu, ale jakoś większych brudów na płatku nie widuję.

Chodzi o niepozorny płyn, który pewnie wiele z Was cierpiących na trądzik miało już w swoich zasobach- Afronis. Nie używam go jednak z zgodnie z przeznaczeniem, czyli jako tonik, bo pewnie wysuszył by mi skórę na wiór (a stosowany długotrwale odkłada trujące związki w organizmie), ale właśnie od czasu do czasu w celu doczyszczenia buzi po myciu czy mechanicznym usuwaniu zaskórników. Tylko po nim płatek jest po prostu brudny, nawet po żelu Garniera zostaje na nim coś żółtego, ble. Kilka razy nawet wyciągnął igiełki zaskórników.


Skład tego płynu to nie tylko maksymalnie wysuszający alkohol, ale i:
-kwas borowy (3%), który ma działanie silnie odkażające i ściągające, ale nie zmienia pH roztworu i nie ma działania drażniącego jak inne kwasy
-rezorcyna (2%) złuszcza, rozjaśnia, udrażnia gruczoły łojowe, hamuje wydzielanie łoju
-mentol (0,2%) działa znieczulająco i przeciwświądowo
-tymol (0,5%), który jest podstawowym składnikiem olejku eterycznego z tymianku, ma silne działanie bakteriobójcze, grzybobójcze.

Tu ważne, że ten płyn nie może być stosowany długotrwale ani na większe powierzchnie, bo wchłonięty do ustroju staje się toksyczny (!). Jest o tym napisane nawet w dołączonej ulotce. Dlatego, delikatnie mówiąc, odradzałabym stosowanie go jako toniku po każdorazowym myciu! Ja mam buteleczkę 100ml od października i ubył mi może z 1cm.

Także podsumowując, gorąco polecam Wam (szczególnie tym z Was, które borykają się z trądzikiem) sprawdzić czasami czymś mocniejszym, czy aby na pewno Wasz żel/olejek/płyn/mleczko dobrze oczyszcza skórę ;). Ja sobie obiecałam, że teraz będę sprawdzać tak każde nowe myjadło.

Ps. Dziękuję Wam również za strzały, bo dzięki nim dowiedziałam się również o toniku pichtowym i mieszance nafty z olejkiem pichtowym jako dobrych środkach wyciągających brud i zaskórniki ze skóry. Mam zamiar w najbliższym czasie je zakupić i porównać siłę oczyszczania ;). Dzięki!

Czy dobrze oczyszczasz skórę twarzy?

Dzisiaj post odrobinę prowokacyjny, a do tego z ohydnymi zdjęciami :). Mianowicie będzie dotyczyć oczyszczania cery.

Zmywamy makijaż, myjemy skórę, peelingujemy, tonizujemy, ale czy to wystarcza? Czy po tych zabiegach skóra jest na pewno oczyszczona? Zastanawiałyście się kiedyś, czy produkty przez Was używane zmywają wszystkie zanieczyszczenia?

Ja przez wiele lat się nad tym nie zastanawiałam, wychodząc z założenia, że produkt myjący myje, więc jest czysto ;). Myślałam co najwyżej o tym, czy iść w stronę preparatów przeciwtrądzikowych czy tych przeznaczonych do łagodnego oczyszczania (ach te różne szkoły), potem czytałam składy w kwestii zawartości SLS-ów. Nic też nie budziło moich podejrzeń, bo przeszłam przez wiele toników (tych alkoholowych i bezalkoholowych) i nigdy jakoś użyty płatek nie wzbudzał mojego zainteresowania swoją zawartością. Aż do czasu, gdy nabyłam pewien płyn. Czasami po przetarciu nim skóry po umyciu twarzy płatek był po prostu brudny (a czasem nie). Powzięłam pewne podejrzenia i w związku z tym zrobiłam pewien "eksperyment".

Wróciłam do moich wszystkich myjadeł do twarzy i po użyciu każdego z nich przecierałam twarz tym tajemniczym płynem i zbierałam użyte płatki kosmetyczne. Dla jak najlepszego porównania tylko po myciu porannym, żeby ewentualny makijaż nie wpływał na wyniki "eksperymentu".

A oto i efekty:
od lewej: 1. olejek myjący BU, 2. mydło Aleppo, 3. mydło Aleppo trzymane minutę, 4. żel Garnier Czysta Skóra 3w1

Jak widzicie, moje przypuszczenia się sprawdziły i olejek myjący nie dla mnie (choć tu może być też kwestia techniki jego użycia), również mydło zmywane od razu po spienieniu i przemasowaniu twarzy nie zmyło wszystkich zanieczyszczeń. Dobre efekty były przy mydle, które po rozmasowaniu trzymałam na twarzy około minutę i dopiero zmywałam (taka mini maseczka). Najlepiej zaś spisał się żel z Garniera, który na szczęście SLS'y ma daleko w składzie, a swoje właściwości zawdzięcza dużemu stężeniu glinki. Jednak trochę boję się, że używany codziennie mógłby za bardzo wysuszać/podrażniać skórę.
Dlatego od tej pory postanowiłam wprowadzić nowy rytuał w mojej pielęgnacji twarzy, czyli mydło Aleppo trzymane na twarzy dłużej (już sobie zaplanowałam, że mogę wtedy myć zęby). Ciekawe jakie będą efekty?


A Wy- sprawdzałyście kiedyś, jak dobrze oczyszczacie skórę twarzy? Jesteście ciekawe, co to za płyn tak dobrze zmywający zanieczyszczenia z twarzy? Jeśli tak, to mogę w następnej notce o nim co nieco napisać :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...