piątek, 29 marca 2013

Drobnostki, ciekawostki, śnieg ;)

Witajcie ciepło w tych zimowych okolicznościach!
Czyż nie pięknie wyglądają choinki przyprószone śniegiem i przyozdobione pisankami ;).

Po pierwsze chciałabym się pochwalić, iż wezmę udział w organizowanym przez Rudąąą12 spotkaniu blogerek na początku maja. Już się nie mogę doczekać, kiedy poznam nowe dziewczyny i zobaczę ponownie te już poznane :D.


Po drugie, oficjalnie rozpoczynam akcję zapuszczania włosów (tzn. w tym tygodniu minął właśnie termin, kiedy się normalnie strzygłam). Z bardzo krótkich chcę dojść do takich do połowy szyi. Teraz włosy na czubku mają 5,5cm. Potrzebuję dużo zaparcia i wsparcia, coby przejść ten najtrudniejszy czas, gdy wygląda się jakby po głowie kosiarka przejechała a później nawiedził huragan ;/. A tak właśnie zaczęłam wyglądać... Z tej okazji mniej więcej co miesiąc będę się chwalić publicznie przyrostem (nie ma to jak motywacja ;) oraz częściej będę pisać o pielęgnacji włosowej. Po prostu na razie problemów z twarzą pozbyłam się, więc nowego hyzia znaleźć sobie trzeba... Zacznę od wcierek na zagęszczenie fryzurki, które namiętnie stosuję od kilku miesięcy.


Po trzecie będzie krótka prezentacja, bo i produkty o których napiszę malutkie. A mianowicie chodzi o zestaw miniproduktów do twarzy i ciała z serii Harmony naturalnej marki Verima, które dostałam ze sklepu Minejo. Czyli kolejnej ciekawej marki, o której na razie u nas cicho.

Co to za marka? Od samego początku istnienia VERIMA koncentruje się na tworzeniu kosmetyków na bazie naturalnej. Kosmetyki te nie zawierają sztucznych konserwantów, silikonu, parafiny i innych składników na bazie olejów mineralnych, które stoją w opozycji do faktycznych potrzeb skóry. Wszystkie posiadają certyfikat BDIH. Dostępne są pełne serie pielęgnacyjne do skóry młodej, wrażliwej, suchej czy dojrzałej, a także produkty do ciała i włosów.
Seria HARMONY marki Verima to zharmonizowany, delikatny program pielęgnacyjny dla skóry suchej, odwodnionej, dojrzałej, wrażliwej, zestresowanej, ze skłonnością do łuszczenia się. Zawiera cenny olej z rokitnika.
Marka ta dostępna jest w sklepie Minejo (link). Ceny wahają się od ok. 40zł za produkty do ciała do ok. 90zł za produkty do twarzy, czyli ceny standardowe dla tego typu kosmetyków. Dostępne są również różne zestawy miniproduktów.


Co ja dostałam? Krem pod prysznic, 15ml, Mleczko do ciała, 15ml, Olejek do ciała, 15ml, Mleczko oczyszczające do twarzy, 4ml, Tonik do twarzy, 15ml, Krem do twarzy, 4ml, Maseczka do twarzy, 4ml.
Wszystkie kosmetyki tej serii zawierają olej z rokitnika (w przypadku kremu do twarzy już na 3 miejscu). Oprócz olejku wszystkie zawierają również masło shea, olej ze słodkich migdaów czy olej jojoba. Do tego ekstrakty z babki lancetowatej, wierzby bialej i płucnicy islandzkiej. Najbardziej spodobał mi sie jednak skład olejku (olej z orzechów laskowych, olej arganowy, olej rokitnikowy, witamina E), który zaczęłam stosować do twarzy.
Produkty były w wersji mini starczającej na 2 (w przypadku np. peelingu do ciała) do 5 użyć (w przypadku maseczki do twarzy), więc o działaniu czy wydajności wypowiedzieć się nie mogę. To jednak dobry sposób na sprawdzenie, czy żaden składnik nas nie uczula ani nie zapycha przed zakupem pełnowymiarowego produktu.


Czy kupię pełnowymiarowe opakowania? Hmmmm, nie. Seria Harmony to jednak nie moje preferencje. Konsystencja mleczka do demakijażu, kremu i maski do twarzy jest bardzo gęsta, wręcz maślana. Może być zbyt bogata dla tłustej skóry. Natomiast produkty do ciała były bardzo lekkie i wręcz o lejącej konsystencji. Ja to bym to zamieniła ;). Po zastanowieniu się pomysł zrobienia zestawu produktów do ciała i twarzy w jednym wydaje mi się nietrafiony, bo przecież wiele z nas ma tu całkiem odmienne potrzeby i ciężko tu o kombinację sprawdzającą się u wszystkich. Natomiast zastanawiam się nad wypróbowaniem jeszcze zestawu dla tłustej skóry (która składa się z pełnej serii, ale jedynie produktów do twarzy).

Pozdrawiam, Ania.

środa, 27 marca 2013

Higiena jamy ustnej- czy warto czytać składy?

Witam :)

Ile z Was czyta składy kremów do twarzy? Albo przeglądając ich recenzje na blogach zwraca uwagę na to, jak jakaś bardziej obeznana z tematem blogerka opisała skład? A zastanawiałyście się kiedyś nad tym, co jest w produktach które mają kontakt z błonami śluzowymi, czyli obszarem który charakteryzuje się dużo większą wchłanialnością nałożonych substancji? Ciekawa i dająca do myślenia jest seria postów Angel (uwaga, tylko dla dorosłych!) na ten temat. Ale mnie zastanowił inny obszar: mianowicie jama ustna. Czyli dziś będzie o tym, co siedzi w naszych pastach do zębów i płynach do płukania.

I co się okazuje? Nietrudno znaleźć takie z SLS-ami, glikolem, alkoholem, parabenami, PEG-ami, dziwnymi konserwantami, pochodnymi formaldehydu.... czyli wszystkim tym, o czym się trąbi na blogach przy temacie kremów czy szamponów.

Nie będę tu rozkładać na czynniki pierwsze wszystkiego, bo zajęło by to wieki i miało pewnie objętość książki. Nie chcę się też zajmować problemem fluoru, bo to już było wałkowane na wszystkie strony i pewnie consensusu jeszcze długo się nie osiągnie (ja wybrałam pośrodkową wersję, czyli ograniczam jego ilość, ale nie rezygnuję całkowicie). Raczej na pewnym wycinku materiału chciałabym Wam rzucić temat do zastanowienia :). I być może własnych poszukiwań, z efektów których ja sama chętnie skorzystam.

A mianowicie w tym moim szale czytania składów chciałam jakiś czas temu znaleźć dla siebie płyn do płukania ust. Od tego zaczęłam, bo w moim przypadku musiałby on spełnić wiele warunków. Przede wszystkim nie trawię niczego, co jest miętowe w smaku. Po drugie rzeczy tego typu wolę kupować stacjonarnie, bo ze sklepami internetowymi to trzeba większe zakupy i nigdy nie wiadomo, kiedy będzie taka okazja. A więc wszystkie płyny te oficjalnie eko odpadają. No więc inny pomysł- płyny dla dzieci. Powinny być dostępne wersje smakowe, a że dla dzieci to i skład nie powinien przerażać z kilometra, prawda?

I tu zonk- tak powszechniej dostępne to są tylko 4 smakowe płyny na rynku. Widocznie u nas wszyscy kochają ten smak, nie ma alergików ani osób leczonych homeopatycznie (które mentolu nie mogą używać). No trudno, pomyślałam sobie, cztery to i tak już wybór, więc pora zgłębić się w składy....

Colgate Plax Magic

skład: Aqua, Glycerin. Propylene Glycol, Sorbitol, Poloxamer 407, Cetylpyridinium Chloride, Aroma, Sodium Fluoride, Methylparaben, Sodium Saccharin, Menthol, Propylparaben, CI42090

Tutaj wysoko nawilżająca błony śluzowe gliceryna, ale zaraz potem glikol propylenowy (po co?! pytam ja się...), słodzik i w miarę łagodna substancja czyszcząca. Fajnie, że w składzie oprócz związku fluoru (starszej generacji), jest substancja remineraliująca szkliwo (Cetylpyridinium Chloride) oraz słodzik działający przeciwpróchniczo. Ale są również parabeny :/. W płynie, który ma dłuższy kontakt z błonami śluzowymi. Dla dzieci. Phhh.

Aquafresh Big Teeth
skład: Aqua, Glycerin, Sorbitol,  Poloxamer 338, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Sodium Benzoate, Aroma, Allantoin, Cetylpyridinium Chloride, Methylparaben, Sodium Fluoride, Sodium Saccharin, Disodium Phosphate, Sodium Phosphate, Limonene, CI 17200

Czyli działające nawilżająco na błony gliceryna i sorbitol, potem dwie substancje czyszczące. Jest też allantoina. Substancja remineralizująca i związek fluoru. No i wiadomo: słodzik, konserwanty (benzoesan sodu w całkiem dużym stężeniu). Ale jest również jeden paraben. Wprawdzie tylko jeden, ale przed fluorkiem sodu, czyli w większym stężeniu niż poprzednio.

Listerine Smart Rinse

skład: Aqua, Sorbitol, Aroma, Phosphoric Acid, Sucralose, Cetylpyridinium Chloride, Sodium Fluoride, Disodium Phosphate. CI 15985, CI 42090

Tutaj nie ma gliceryny, za to jest sorbitol (słodzik, ale również pełni funkcję nawilżającą). Co jest potem? Kwas fosforowy- dokładnie ten sam jaki jest w napojach typu Cola i oskarżany o wszelkie zło (gdyż stosowany w jamie ustnej osłabia szkliwo silne zmieniając pH śliny, niektóry uważają że nawet trawi szkliwo). Dalej również substancja remineralizująca oraz związek fluoru starszej generacji. Tylko pytam ja się po co, skoro i tak płucze się zęby colą? *To oczywiście hiperbola, ale skład i tak jest "ciekawy".

Elgydium Junior

skład: Aqua, Glycerin, PEG-40 hydrogenated castor oil, Aroma, PEG -12 dimethicone, Nicomethanol hydrofluoride, Potassium sorbate, Xylitol, Sodium saccharin, CI16255

Zawiera nawilżającą glicerynę, potem substancję czyszczącą oraz aromat i silikon (ktoś wie, jaka może być tutaj funkcja silikonu, przecież to zaraz z zębów zostanie starte?), nowoczesny związek fluoru, konserwant i słodziki. Skład całkiem ok. Choć przydałoby się jeszcze coś remineralizującego.

Podsumowanie:
Żaden płyn mnie w pełni nie zadowolił. Są i małe koszmarki i nie takie złe płyny, ale praktycznie każdy zawiera w sobie jakieś substancje mogące działać drażniąco na śluzówkę i wywoływać podrażnienia. A przypominam, że to płyny dla dzieci. Chociaż no właśnie, przeglądając składy wielu płynów dla dorosłych, to te i tak nie są takie złe ;).

A Wy, sprawdzałyście składy tego typu produktów? Czy nie przejmujecie się tym za bardzo? Może macie już swoich sprawdzonych ulubieńców? Albo zamawiacie tylko takie z certyfikatem eko?

Ps. Jakby ktoś wiedział o jakiejś paście do zębów, która się nie pieni za bardzo, nie ma miętowego (po)smaku, nie ma fluoru więcej niż 750ppm, to bardzo proszę o namiar, bo tu szukanie idzie mi dużo bardziej opornie :).

sobota, 23 marca 2013

Witaminowa emulsja do dekoltu, Martina Gebhardt- recenzja

Witajcie!

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją kosmetyku praktycznie nieznanej u nas marki Martina Gebhardt. To naturalne, certyfikowane niemieckie kosmetyki. A oto co ciekawsze (przynajmniej dla mnie ;) założenia tej marki:

-Martina Gebhardt używa najświeższych ziół i olejów roślinnych, dzięki którym powstają wysokiej jakości produkty pielęgnacyjne. Większość surowców pochodzi z certyfikowanych upraw biologicznych.
-Rdzenne ludy Ameryki centralnej wciąż wytwarzają olejki eteryczne i maści w harmonii z rytmem kosmosu. Spora część tej pradawnej wiedzy została ponownie odkryta przez nowoczesne metody biodynamicznej uprawy roślin oraz przez spagirykę - alchemiczną metodę destylowania szlachetnych esencji roślinnych oraz wytrącania naturalnych soli z popiołów. Wiedza ta wykorzystana jest w kosmetykach marki Martina Gerbhardt.
-To kosmetyki biodynamiczne, czyli najwyższej jakości produkty kosmetyczne tworzone w oparciu o bazę roślinną pochodzącą wyłącznie ze ściśle monitorowanych upraw biodynamicznych, certyfikowane przez jedyny na świecie ośrodek certyfikujący DEMETER, zlokalizowany w Niemczech. Biodynamika to szczególny sposób prowadzenia uprawy roślinnej w harmonii z naturą. Biodynamika jest nauką opierającą się na obserwacjach ruchu natury, cyklów przyrody, zmienności żywych organizmów. Zasiewy, zbiory oraz proces produkcji odbywają się z uwzględnieniem rytmów ciał niebieskich, takich jak rytmy Słońca i Księżyca.
-Kremy Martina Gebhardt mają w składzie około 50% wody, zawartej np. w wyciągach roślinnych na bazie wody źródlanej, oraz 50% substancji oleistych, takich jak: oleje roślinne, tłuszcze i woski. Taki skład odpowiada budowie warstwy hydrolipidowej skóry 20-letniej kobiety.
-Wszystkie produkty kosmetyczne powinny być stosowane oszczędnie, wspomagając a nie tłumiąc naturalne funkcje skóry. Kremy z optymalnym pH w granicach 5-6 pozwalają skórze zachować jej naturalną barierę ochronną.
-Wszystkie produkty Martina Gebhardt zawierają wyłącznie niezbędne składniki, które wzajemnie się uzupełniają, tworząc wyjątkową esencję, która swoim działaniem wyrasta ponad wartość wszystkich składników razem wziętych.
-Kremy i emulsje do twarzy nie zawierają syntetycznych surowców, glicerolu, dwutlenku tytanu, konserwantów ani alkoholu.

Więcej możecie poczytać tu.
Zainteresowane? Oto więc mój kosmetyk.

Martina Gebhardt, HAPPY AGING, Witaminowa emulsja do dekoltu


Opis producenta:
Intensywna, bogata w witaminy pielęgnacja delikatnej skóry dekoltu. Emulsja nawilża i odżywia, zapobiega powstawaniu zmarszczek i chroni skórę przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych. Organiczne oleje i wyciągi z owoców winogron, aloesu, rokitnika, nasion granatu i andyjskiego ziela vilcacory wspierają naturalną regenerację skóry, dzięki czemu odzyskuje ona witalność, jędrność i zdrowy wygląd.
Wszystkie składniki pochodzą z surowców naturalnych, pozyskiwanych z kontrolowanych upraw biologicznych oraz kontraktowanych przez Demeter.

Certyfikowany kosmetyk biodynamiczny (DEMETER). Nie zawiera olejów mineralnych, parabenów, silikonów, składników pochodzących z martwych zwierząt, syntetycznych środków barwiących, zapachowych czy konserwujących. Nie testowany na zwierzętach.


Skład: 
Aqua, Olea Europaea Fruit Oil, Lecithin, Vitis Vinifera Seed Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Theobroma Cacao (Cocoa) Butter, Vitis Vinifera Fruit Extract, Aloe Barbadensis Gel, Punica Granatum Oil, Uncaria Tomentosa Extract, Hippophae Rhamnoides Oil, Tocopherol, Daucus Carota Oil, Cetyl Alcohol, Cetearyl alcohol, Spagyrische Essenz [von Uncaria Tomentosa Extract, Silver, Gold, Sulfur], Aroma, Geraniol, Citronellol

Same bogactwo dobroczynnych olejów i maseł, które działają natłuszczająco, odżywczo i regenerująco, ale także olej z granatu, rokitnika i marchwi, które mają działanie odmładzające i przeciwrodnikowe. Do tego wyciągi z roślin, które działają ujędrniająco i antyoksydacyjnie dzięki zawartości polifenoli. Nawilżający aloes. Lecytyna, która nie tylko regeneruje, ale również ułatwia innym substancjom przenikanie w głąb naskórka. Z innych substancji to jedynie dwa emulgatory na samym końcu oraz olejki eteryczne pełniące w tym przypadku rolę konserwantu (nawet nie alkohol). Żadnych wypełniaczy, żadnych niepotrzebnych składników, a te które są, to z upraw certyfikowanych. Po prostu skład ideał.

* esencja spagiryczna- mało na ten temat znalazłam, (gr. spao = rozdzielam i ageiro = łączę) to określenie sztuki rozdzielania i łączenia ciał. Esencja spagiryczna może być otrzymywana z roślin, minerałów czy metali. W tym przypadku z rośliny, złota, srebra i siarki.


Cena/wydajność/dostępność:
49zł za 30ml, 100zł za 100ml. To w sumie nie tak dużo za taki skład oraz gdy porównany cenę z kremem do twarzy a nie balsamem do ciała ;). W przypadku większości kosmetyków tej marki jest możliwość zakupu mniejszych opakowań (np.15ml), które umożliwiają przetestowanie kremu przed zakupem pełnowymiarowej wersji. Dostępne np. w sklepie internetowym z kosmetykami naturalnymi Green Line.
Wydajność jest w mojej ocenie całkiem ok- 30ml zużyłam w praktycznie równe dwa miesiące nakładania dwa razy dziennie na obszar szyi i dekoltu, czyli jednak "troszkę" większy niż powierzchnia twarzy (wychodziło ok. 4 pompek).


Zapach:
Bardzo specyficzny i trudny do określenia (podobny do tego z próbek innych produktów tej marki). Coś pomiędzy ziołowym a kwiatowym. W miarę szybko się do niego przyzwyczaiłam i później już mi nie przeszkadzał. Podczas rozsmarowywania dosyć intensywny, ale szybko się ulatnia, więc nie koliduje z perfumami.

Konsystencja:
Dosyć gęsta i tłustawa, bardziej jak maść niż krem. W przyjemnie żółtym kolorze.

Opakowanie:
Opakowanie z białego szkła (ale zużycie widać pod światło), do tego idealna pompka oraz zatyczka. Opakowanie typowe dla produktów tej marki- zmieniają się tylko kolory etykiet w zależności od serii.

Komfort użytkowania:
Bardzo dobry. Krem łatwo się rozsmarowuje, od razu się wchłania i to praktycznie do matu. Zostawia jednak taki delikatny film dający uczucie gładkości... jakbym użyła bazy silikonowej (przypominam, że żadnego silikonu tam nie ma).


Działanie:
Działanie oceniam bardzo pozytywnie. Krem porządnie nawilżył i natłuścił zarówno obszar szyi, jak i dekoltu (które dotychczas traktowane były albo balsamami do ciała, albo kremami do twarzy). Skóra już po kilku użyciach stała się milsza w dotyku i bardziej wygładzona. Po dwóch miesiącach regularnego stosowania zauważyłam również wygładzenie drobnych zmarszczek i szybsze wyprasowywanie się zgnieceń (np. po dłuższym patrzeniu się w dół, gdy na szyi pojawiają mi się poziome linie). Skóra wydaje się również bardziej napięta, ujędrniona.
Wszystko byłoby super (takiego efektu oczekiwałam, a nie mogłam go uzyskać używanymi wcześniej produktami) gdyby nie jedno małe ale. Otóż w czasie używania tego kremu na szyi i dekolcie zaczęły wyskakiwać mi czasem krostki, co się już od lat nie wydarzało. Nie było to na tyle nasilone, by odstawiać krem, ale jednak konieczność tuszowania niedoskonałości w dodatkowych miejscach nie jest również do końca komfortowa. Podejrzewam, że może to być związane z zapychającymi właściwościami lecytyny czy masła kakaowego, które ujawniły się na mojej jednak masakrycznie kapryśnej skórze.


Czy kupię ponownie:
Może za jakiś czas, na razie będę nadal szukać swojego ideału, który zadziała równie dobrze, ale będzie miał mniej nielubianych przez moją skórę natłuszczaczy. Myślę nad wypróbowaniem olejku do dekoltu z tej samej serii. Natomiast sama marka i jej założenia tak mi się spodobały, że znalazła się na mojej wishliście i mam chrapkę na wiele kosmetyków z najróżniejszych serii (a marka składa się z naprawdę wielu linii kosmetyków, w kwestii samej pielęgnacji dekoltu mają emulsję, tonik i olejek).

Ocena:
5-/5

PS. Produkt do testów dostałam od sklepu internetowego z kosmetykami naturalnymi Green Line, za co serdecznie dziękuję i jednocześnie zapewniam, iż starałam się, aby ten fakt nie wpłynął na moją recenzję.

Podziękowania i aktualności

Witam wszystkich w tę mroźną zimową noc (choć pewnie dla Was już poranek ;).

Po pierwsze chciałabym podziękować za słowa otuchy pod poprzednim postem, w momentach załamania bardzo się przydawały (choć może się to wydać trochę dziwne, bo z większością z Was się osobiście nawet nie znam, ale czuję bardzo mocno jak blogowanie zbliża...). Dziękuję!
Chciałam poinformować, że już wszystko u mnie prawie w porządku i mogę na powrót oddać się przyjemności, jaką jest blogowanie oraz uczestniczenie w życiu innych blogów. To był dla mnie tydzień praktycznie wyjęty z życiorysu, ale ile się nowych rzeczy nauczyłam ;).
Parcha żadnego też nie dostałam, więc jest sukces (za to opracowałam własną metodę prysznicową- konewka z wodą gotowaną w czajniku elektrycznym zawieszona na haku pod sufitem z rączką powodującą jej przechył i wydostawanie się wody). Jednakże pierwszą rzeczą po podłączeniu gazu był chyba godzinny prysznic... i obiad, taki smaczny i zwyczajny z gotowanymi ziemniakami. Choć przyznam, że przez ten tydzień nie próżnowałam- tak, da się ugotować makaron w czajniku elektrycznym! :)
Od jutra wracam z ulubionym tematem, czyli kosmetykami oraz z kilkoma zaległymi recenzjami.

Pozdrawiam!

PS. Tak dla potomności i przyszłych czytających, jakby ktoś kiedyś miał podobny problem i szukał rozwiązania, to kontakt w tym celu raczej mailowy. Sprawę udało się ruszyć dzięki osobie, której raczej nie zależy na jej rozgłosie.

poniedziałek, 18 marca 2013

Jak długo mogę się nie kąpać? ;-)

Witajcie!

Przepraszam za moją nieobecność na swoim blogu (i na Waszych blogach), która niestety może jeszcze kilka dni potrwać. Niestety związane jest to z faktem, iż podczas rutynowej wymiany gazomierza panowie gazownicy odcięli mi gaz. Czwarty dzień (!) nie mogę nic ugotować (pozostaje mikrofala) ani się porządnie umyć (tylko metoda miseczkowa...ehhh, tak psioczyłam że mam tylko prysznic, a wannę bym chciała, to teraz doceniłam luksus prysznica ;). I nie zanosi się na razie nic na to, by wszystko wróciło do normy. To znaczy zanosi się- gdy wygrzebię skądś 500zł i zapłacę za zupełnie niepotrzebny mi papierek, na który się gazownia uparła. Tylko, że ja tyle nie mam. A nawet jakbym miała, to pewnie wolałabym je wydać na coś innego niż na naprawienie czegoś, co jest w gestii gazowni i spółdzielni, a nie mojej. Także na razie się nie zanosi na zmianę jednak. Za to przez weekend zrobiłam "studia internetowe" z prawa budowlanego, gazowego, spółdzielczego itd ;). I od rana dzwonię i dzwonię po urzędnikach, także kurs asertywności także mam w cenie... Jak się skończy w sądzie, to i kurs prawa pewnie będę musiała przerobić :/. Choć pewnie z urzędnikami nikt jeszcze nie wygrał....
Sprawa jest na tyle absurdalna i patowa, że zaczęłam się zastanawiać, czy by moja historia nie zaciekawiła np. Gazety Krakowskiej albo jakiegoś programu interwencyjnego, wtedy miałabym wreszcie swoje 5 minut popularności ;). I na pewno takimi wieściami się na blogu pochwalę :-P. A tak na poważnie, to proszę Was o kciuki i ciepłe myśli...


Pozdrawiam!

PS. Jak myślicie, da się zmyć olej z włosów, gdy ma się do dyspozycji tylko dwie miseczki z wodą? Czy lepiej zaopatrzyć się w co najmniej dwie dodatkowe? :)

środa, 13 marca 2013

Dodatki do wymianki

Witajcie,
zmotywowałam się wreszcie i uzupełniłam moją zakładkę z kosmetykami do wymiany o zdjęcia oraz o nowe smarowidła :). Oczywiście Was zapraszam: KLIK

wtorek, 12 marca 2013

Maceraty z domowych składników

Witam!

Czasami nachodzi mnie taka potrzeba, żeby coś ukręcić tu i teraz, bez konieczności kupowania dodatkowych składników. Tak było i tym razem. Zdecydowałam się na przygotowanie kilku mikstur z tego, co miałam w kuchni. A mianowicie chodzi o maceraty. Co to takiego, to chyba każdy już wie (jakby co zajrzyjcie np. do Hinaty), więc nie będę opisywać szczegółowo całej technologii produkcji. Maceraty z domowych składników, które właśnie przygotowałam:


1. macerat marchwiowy (starty korzeń marchwi ekologicznej w oleju słonecznikowym)
Ma właściwości wygładzające, zmiękczające, brązujące, chroniące przed promieniami UV a także silnie przeciwstarzeniowe z uwagi na zawartość beta-karotenu. Czysty macerat może barwić skórę całkiem konkretnie, dlatego mam zamiar go stosować w serach i kremach. Będzie w sam raz na lato jako dodatkowa ochrona przeciwsłoneczna.


2. macerat z czosnku (starty czosnek zalany olejem słonecznikowym)
Wzmacnia włosy i hamuje wypadanie, przyspiesza ich porost, działa przeciwbakteryjnie i przeciwłupieżowo. Normalizuje wydzielanie sebum. Swoje właściwości zawdzięcza siarce. Mam zamiar stosować w mieszance na włosy (o której za chwilę), oraz solo na twarz na noc. Zapachu się nie boję, bo nie będę go używa codziennie, tylko wtedy, gdy będę siedzieć w domu z olejem na pyszczku lub na włosach ;).


3. macerat z zielonej herbaty (zmielona drobno zielona herbata w oleju sezamowym)
Ma działanie nawilżające, przeciwzapalne, bakteriobójcze, napinające. Działa przeciwstarzeniowo. Poprawia mikrokrążenie i wzmacnia naczynia krwionośne, przez co likwiduje obrzęki i cienie. Mam zamiar stosować solo jako nocną maseczkę pod oczy- stąd też zmiana oleju bazowego na konkretniejszy.


4. macerat z kawy (kawa mielona zalana olejem)
O tym znalazłam najmniej informacji, ale można założyć, że z uwagi na zawartość kofeiny ma działanie pobudzające cebulki włosowe i przyspieszające porost włosów. Do tego działa na nie lekko przyciemniająco. Mam zamiar stosować na skórę głowy. Kawa w tym przypadku będzie tylko jednym ze składników:
-czosnek, kawę, rozmaryn i chili zalałam olejkiem łopianowym ze skrzypem Green Pharmacy. Mieszanka ma działać uderzeniowo na szybkość wzrostu włosów, ale także chronić przed łupieżem i normalizować wydzielanie sebum.


Podsumowując- mają mi wyjść dwa oleje na twarz (dzienny marchwiowy i nocny czosnkowy), jeden olej pod oczy oraz mieszanka na skórę głowy. Myślę, że na pierwszy raz to całkiem rozsądny plan, a do tego nic mnie nie kosztował :). A Wy, robicie maceraty? Znacie jeszcze jakieś przepisy na maceraty z domowych składników?

poniedziałek, 11 marca 2013

Plan pielęgnacji mojej problemowej twarzy, vol. 2

Witajcie!

Po raz pierwszy (i ostatni zarazem) opisywałam Wam moją pielęgnację twarzy w listopadzie (tu)- dla przypomnienia zmagam się od lat z trądzikiem. Od tego czasu niewiele się w niej zmieniło, aż do teraz (a to głównie z uwagi na kończące się poszczególne kosmetyki). Ogólnie jestem zadowolona z obranego przez siebie kierunku. Pielęgnacja nie zajmuje mi wiele czasu, a i nie drenuje jakoś specjalnie kieszeni. Od 3 miesięcy nie doświadczyłam takiego prawdziwego pryszcza. Stopniowo zmniejsza się również ilość zaskórników i przebarwień. Niestety skóra cały czas się dosyć mocno tłuści w strefie T, ale to już chyba taka moja uroda :/.

Tak wyglądała moja pielęgnacja ostatnio:


 1. oczyszczanie
-żel do mycia/peeling/maseczka Garnier 3w1- używany jako żel oczyszczający, ale zostawiany później na około minutę na twarzy. Doskonale oczyszczał (znikały czarne główki zaskórników z nosa), nie podrażniał (sls dalej w składzie), ale z uwagi na wysuszające właściwości glinki nie wyobrażam sobie używania go codziennie. Nie używałam go również jako peelingu mechanicznego z obawy, że rozprzestrzenię zarazki po twarzy. Skończył się. Nie wiem, czy kiedyś kupię ponownie. Ocena: 4-/5
-olejek do mycia  herbaciany z BU (recenzja tu). Na szczęście wreszcie się skończył, bo nie polubiłam się z nim. Nigdy więcej. Ocena: 3-/5
-mydło Aleppo 50%, moja wersja jest bardzo twarda i chyba nigdy mi się nie skończy. Gdy myję nim skórę 2 razy dziennie to zaczyna ją wysuszać, ale stosowany rzadziej krzywdy już nie wyrządza. Do tego wydaje mi się, że ma właściwości delikatnie zaleczające drobne wypryski. Będę używać dalej, ale na zmianę z czymś delikatniejszym. Recenzji nie będzie, bo pełno ich w blogosferze :). Ocena: 5-/5

2. tonizowanie
-tonik 10% AHA/BHA z BU- wcześniej stosowałam codziennie w ramach przygotowania skóry do serii zimowych peelingów kwasowych. Obecnie, gdy nie potrzebuję już tak dużego codziennego złuszczania, to rozcieńczyłam go dwukrotnie wodą różaną i dalej używam codziennie. Tonizuje skórę, delikatnie nawilża. Zostawia lekko klejącą warstewkę, która znika po około minucie. Kończy mi się powoli, a wtedy już nie kupię go, tylko zrobię swój własny (bez dodatku glikoli), bo cena wersji gotowej jest mało opłacalna. Ocena: 4/5

3. pielęgnacja na noc- leczenie
-zamiennie Isotrex (retinoid) ze Skinorenem (kwas azelainowy)- więcej o tej kombinacji pisałam tu. Nadal sprawdza się bardzo dobrze, obecnie już praktycznie nie przesusza skóry, która staje się coraz bardziej napięta i nawilżona od wewnątrz. To głównie te maści przyczyniły się do redukcji trądziku i przebarwień. To już któreś z kolei tubki (mają ważność tylko 2 miesiące po otwarciu, więc trzeba często kupować nowe, nawet jak się nie zużyło poprzednich). Lojalnie uprzedzam, że taka kombinacja to wersja hardkorowa raczej dla tych, co już niejednym skórę złuszczali, a i tak ciąży nad nimi widmo retinoidów wewnętrznych.

4. pielęgnacja na dzień- nawilżanie
-krem sensitiv Alterra- pisałam o nim tu. Zdania generalnie nie zmieniłam, gdyż delikatnie natłuszcza i działa ochronnie, ale zaczęło mi brakować w jego składzie jakiś dodatkowych składników, które wpłynęłyby np. na wydzielanie sebum czy działały przeciwrodnikowo. Skończył się. Raczej więcej nie kupię, gdyż cały czas szukam kremu idealnego. Ocena: 4-/5
-żel ślimakowy z Mizona- (recenzja tu) kocham go i uwielbiam, niestety skończył mi się już wcześniej i nie znalazł się na zdjęciu. Szykuję się do zakupu kolejnej tubki. W moim przypadku używany był jako serum pod krem nawilżający. Ocena: 5-/5
-krem z filtrem SVR Lysalpha 50 dla tłustej cery- co tu dużo mówić, działać działa (nie nabawiłam się nowych przebarwień pomimo intensywnego złuszczania), ale zostawia tłustą warstwę. Na szczęście nie zapycha. Na nowy sezon będę chciała wypróbować matujący krem z filtrem z Vichy. Ocena: 4-/5

5. maski i peelingi
-peeling enzymatyczny z BU- zużywam już drugie opakowanie. Mnie nie podrażnia, a ładnie usuwa suche skórki. Niestety mało wydajny jak na jego cenę. Ocena: 4+/5
-maseczka Ubtan Hesh (przesypana do białego okrągłego opakowania)- pisałam o niej tutaj. Wydajna jak diabli. Ocena: 5-/5

6. preparaty specjalne
-serum lemon eko z BU- pisałam o nim tu. Jako że się nie polubiliśmy, to zużywałam je jako dodatek do maseczek glinkowych. Nie kupię więcej. Ocena: 2/5
-Nixoderm- preparat punktowy na wypryski z Malezji do kupienia na eBay. Niedługo napiszę o nim trochę więcej :)))).

Pielęgnacja moja mniej więcej tak wyglądała przez ostatnie cztery miesiące. Tak za to będzie wyglądać od teraz:


Co nowego?
Czyli do oczyszczania zaczynam używać żelu oczyszczającego Nonique od Hexxany, do tego z uwagi na brak krostek chciałabym wprowadzić peelingi mechaniczne (kawa mielona w żelu myjącym). Ukręciłam też swój pierwszy krem na bazie maceratu marchwiowego (pora nabrać trochę kolorów na lato;), o czym też niedługo napiszę. I nadal eksperymentuję z olejowaniem twarzy- tym razem spróbuję z mieszanką oleju z orzechów laskowych, arganowego i rokitnikowego od Verimy.

Używałyście któregoś z tych produktów? Włosomaniactwo włosomaniactwem, a jak rozbudowana jest Wasza pielęgnacja twarzy?

środa, 6 marca 2013

Masło do ciała z Bioturm- recenzja

Witajcie!
Dzisiaj pora na recenzję kolejnego mało znanego produktu, który pojawia się w coraz większej ilości sklepów internetowych z naturalnymi kosmetykami.

Masło do ciała Moringa, Bioturm

Założenia marki:
Do produkcji kosmetyków Bioturm sięga - w miarę możliwości- po składniki roślinne z upraw ekologicznych. Promuje i wspomaga uprawy ekologiczne, rezygnuje ze składników modyfikowanych genetycznie. Firmowym mottem jest współistnienie oparte na wartościach chrześcijańskich, rezygnacja ze wszelkiego rodzaju testów przeprowadzanych na zwierzętach jest jedną z wynikających z tego konsekwencji. Kosmetyki nie zawierają konserwantów, barwników, oleju parafinowego ani emulgatorów. Dlatego też podstawą większości produktów jest kompleks aktywny organicznej serwatki, fermentowanej w ściśle kontrolowanych warunkach i zawierającej liczne składniki, znajdujące się w naturalnym środowisku zdrowej skóry.


Opis producenta:
Masło do ciała z olejem z drzewa Moringa. Do codziennej pielęgnacji skóry suchej. Delikatnie rozpływające się o śmietankowej konsystencji i kuszącym, delikatnie słodkim zapachu drzewa Moringa. Nadaje skórze wyjątkową miękkość i elastyczność, pozostawia gładką i miłą w dotyku. Specjalnie opracowana receptura zawiera olej z drzewa moringa, odżywcze masło shea i oleje roślinne. Posiada certyfikat BDIH.

Skład:
aqua, coco-caprylate, glycerin, cetearyl alcohol, butyrospermum parkii butter, myristyl myristate, betain, cetyl palmitate, moringa olifera seed oil, helianthus annuus hybrid oil, simondsia chinensis seed oil, cetearyl glucoside, parfum, helianthus annuus seed oil, glyceryl caprylate, sodium stearoyl glutamate, tocopherol, xanthan gum, lactic acid, geraniol, limonene, linalool

czyli masło shea na 4 miejscu, potem łagodząca betaina i trochę innych olejów w drugiej linijce (moringa, słonecznikowy, jojoba) i z cennych dla skóry składników to by było mniej więcej na tyle. Dla mnie, skład nie zachwyca jakoś szczególnie. Choć oczywiście (jak w naturalnych produktach) brak pochodnych ropy naftowej czy silikonów.


Cena/wydajność/dostępność:
35 zł za 200 ml, czyli całkiem tanio jak na kategorię naturalnych maseł. Bardzo wydajne, gdyż wystarczy naprawdę niewielka ilość na wysmarowanie ręki czy nogi. Przez miesiąc zużyłam mniej więcej połowę opakowania. Dostępne np. w sklepie Minejo.

Opakowanie:
Bardziej szerokie i płaskie niż standardowe dla innych maseł. Wygląda przez to ładnie (według mnie), ale ciężej je utrzymać w tłustych dłoniach. Dosyć minimalistyczne.


Zapach:
Zapach olejku z drzewa Moringa (ponoć). Bardzo specyficzny- nie sposób go porównać ani do zapachu owocowego, ani korzennego, ani kwiatowego, choć do tego ostatniego chyba mu najbliżej. Jednak bardzo przyjemny. Niestety nie utrzymuje się na skórze zbyt długo.

Konsystencja:
Bardzo lekka, bardziej balsamowa niż maślana, najbliżej jej do śmietanki. Może być zbyt lekka na większe mrozy czy jakieś zimowe wyprawy.

Komfort użytkowania:
Jednym słowem: kiepski. Pomimo bardzo delikatnej konsystencji, masło maże się niemiłosiernie i przez to dosyć długo wchłania. Trzeba naprawdę dosyć długo je wmasowywać, bo gdy nie zostanie wystarczająco dobrze wmasowane (czyli aż do zniknięcia białych smug), to tworzy jakby taką klejącą warstewkę, która po jakimś czasie zaczyna swędzieć.


Działanie:
Działanie jest całkiem w porządku. Skóra jest nawilżona, gładka i jędrna (moja skóra jest sucha, ale nie jakoś mocno przesuszona nawet zimą, więc nie wiem jak na takiej by się sprawił- jednak też nie do takiej skóry to masło jest przeznaczone). Używałam go codziennie po wieczornym prysznicu (jak mi się czasem zapomniało, to nie było tragedii), jednak w czasie wypraw w góry wiążących się z dłuższym przebywaniem na mrozie musiałam się rano wspomagać oliwką Babydream. Co dla mnie ważne, to masło nie zapycha mieszków włosowych, nie powoduje nawrotu ich rogowacenia (tu było o tym więcej).

Czy kupię ponownie:
Nie za bardzo. Po pierwsze mam duży zapas maseł do ciała. Po drugie w tej cenie mogę znaleźć lepsze. Choćby recenzowane wcześniej masło z Alby Botanici (w tej samej kategorii cenowej) dawało dużo lepszy komfort użytkowania, wchłaniało się od razu, a miało dużo gęstszą konsystencję, bardziej maślaną. Do tego miało o wiele bogatszy skład. Jednak samej marki nie przekreślam, nadal bardzo mnie ciekawią ich produkty z serwatką czy srebrem koloidalnym zarówno do ciała, jak i do twarzy.

Ocena:
3+/5

PS. Produkt do testów dostałam od sklepu internetowego z kosmetykami naturalnymi Minejo, za co serdecznie dziękuję i jednocześnie zapewniam, iż starałam się, aby ten fakt nie wpłynął na moją recenzję.

wtorek, 5 marca 2013

Co dostałam w ramach HexxBOXa?

Hej!

Dzisiaj przyszła do mnie przesyłka od Hexxany :).


Zostałam przez Nią wybrana do przetestowania zestawu kosmetyków Nonique w ramach akcji HexxBOX. Tak wygląda mój zestaw oraz liścik:


Dostałam krem do twarzy, pomadkę ochronną i żel do mycia twarzy. Wszystkie trzy z serii Extreme Energy z guaraną. Kosmetyki tej marki są ekologiczne, w większości wegańskie i oczywiście nie testowane na zwierzętach. Posiadają certyfikat BDIH.

Znacie tę markę? Spotkałyście się kiedyś z tymi kosmetykami? Bo ja, przyznam, jestem ich bardzo ciekawa, tym bardziej że na razie próżno szukać ich recenzji. Pomadki już zaczęłam używać, żel też niedługo zostanie otwarty, natomiast krem musi postać w trochę dłuższej kolejce, ale za kilka miesięcy również możecie się spodziewać recenzji :).

poniedziałek, 4 marca 2013

Krakowskie spotkanie blogerek urodowych

Witajcie!

Wróciłam. Mam nadzieję, że tym razem na dobre. I że jeszcze mnie pamiętacie ;). Niestety lekarze długo mnie trzymali, aż bałam się, że nie wyrobię na pewne bardzo ważne wydarzenie, ale się jednak udało.
A mianowicie w tę sobotę miałam przyjemność po raz pierwszy uczestniczyć w wiosennym spotkaniu blogerek urodowych w Krakowie organizowanym przez Vexgirl.

Mój identyfikator zostawię na pamiątkę ;)

Jako że to moje pierwsze tego typu spotkanie, to noc przed miałam ledwo przespaną (ze strachu przed tym, jak ja się odnajdę wśród tylu osób, które dotychczas jedynie podziwiałam w niemym zachwycie). A jak już zasnęłam, to śniły mi się jakieś plamy na ubraniach, strupy na mojej twarzy i w ogóle masakra. Na szczęście kochana Sabina z bloga Pigeon's Beauty Blog zgodziła się dotrzymać mi towarzystwa na początku, za co Ci ogromnie dziękuję. A już po chwili od wejścia okazało się, że nie miałam się czego bać. Dziewczyny okazały się niezwykle sympatyczne i rozgadane. A do tego wszystkie piękne i uśmiechnięte. Taka formuła spotkania (stojąco-przemieszczająca się) pozwoliła mi poznać i chwilę porozmawiać prawie z każdą z nich, z czego jestem ogromnie zadowolona. Śmiałyśmy się do rozpuku praktycznie przez cały czas. A czas od 16.00 do praktycznie 21.00 zleciał w mgnieniu oka. A wszystko to przy przepysznym cateringu, babeczkach i morzu wina Carlo Rossi oraz super muzyce. I tak na prawdę żałuję, że ten czas tak szybko zleciał, bo bawiłam się wyśmienicie. Już nie mogę się doczekać kolejnej możliwości spotkania Was!

Swojego aparatu fotograficznego z premedytacją nie wzięłam, dlatego będę się posiłkować zdjęciami z blogów Kasi, Matleeny i Blanki..., ale coś czuję, że jeszcze jakieś kompromitujące zdjęcia wypłyną ;).

WINO...
...BABECZKI...
...I PREZENTY :-P
I JEDZENIE...zbliżenie na przepyszne kanapeczki z łososiem, kawiorem i cytryną- aż mi znowu ślinka cieknie.

No i na koniec oczywiście muszę się pochwalić prezentami, które przyniosłam do domu ku ogromnemu zdziwieniu męża:

The Body Shop: masło do ust i masło do ciała

MAC: pomadka, pojedynczy cień i próbka tuszu do rzęs

By Dziubeka: kubek, bransoletka i kupony zniżkowe

Mary Kay: puder i pędzel

PAT&RUB: balsam do ust, płyn micelarny i olejek rozświetlający

Na koniec chciałabym pozdrowić wszystkie dziewczyny i podziękować Wam za świetną zabawę, a Vexgirl za pomysł i organizację!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...