Witajcie!
Znowu po dłuższej niezapowiedzianej nieobecności wracam do tego, co sprawia mi nie lada przyjemność- czyli blogowania... no i zakupów. Przez ten czas kilka nowych rzeczy wpadło do moich łazienkowych koszyków (ups, wszystkie koszyki już wyprzedałam, więc jak większość mojego dobytku i kosmetyki leżą w kartonach ;). Mianowicie robię zapasy kremów z filtrem, no i coraz intensywniej kombinuję z makijażem.
1 Mój kolejny zakup (trzeci w tym roku, po prostu szaleję ;)
Nowość od Ziaji czyli kremy z wysokim i stabilnym filtrem do twarzy w wersji matującej, barwionej i przeciwzmarszczkowej. Ja się oczywiście skusiłam na ten w wersji dla tłuściaków... ciekawe czy będzie przypominał zachwalany filtr z Vichy ;).
Kupiony na wyspie Ziaji w krakowskiej Bonarce za coś koło 16zł (do tego była masa próbek ;).
2. Oraz cudowna paczuszka od Amilie Mineral Cosmetics. Na spotkaniu blogerek wpadł w moje łapki podkład i róż do policzków, więc tym razem zażyczyłam sobie korektor w kolorze Light oraz puder Sunshine Dust... który nawiasem mówiąc jest wściekle żółto-złoty... Za kilka tygodniu opiszę, jak sprawdziły się u mnie ;).
3. Dzisiejszy zakup jeszcze nie obfotografowany to pędzel W7 z Pepco- taki jakby mały flat top do oczu ... moja kolekcja pędzli z poziomu 0 nagle przekroczyła 10 sztuk ;).
Pozdrawiam, Ania.
PS. Zapraszam do zakładki wymiankowej (KLIK), gdzie uwieczniłam wszystkie kosmetyki, które mi do życia nie są potrzebne. Za kilka dni, jak się ze wszystkim uporam, to wrzucę jeszcze ubrania... a jest tego trochę, bo trzy ogromne pudła moich i jedno pudło męskich, więc będzie szaleństwo po 5zł :).
piątek, 12 lipca 2013
środa, 26 czerwca 2013
Aktualizacja włosowa (po raz pierwszy)
Witajcie w ten pochmurny dzień!
29 marca pisałam o tym, że zaczęłam zapuszczać włosy (klik) po prawie 2 latach noszenia bardzo chłopięcej fryzurki. Wtedy też bardziej skupiłam się na ich pielęgnacji... (choć do włosomaniactwa mi jeszcze daleko, a i zasoby kosmetyków włosowych do największych nie należą). Chcecie zobaczyć efekty?
Co robiłam z nimi przez te 3 miesiące?
-dół i boczki przystrzygane średnio co 2 tygodnie,
-nie używałam suszarki, prostownicy czy środków do stylizacji (włosy układają się same w kształt miotły... no dobra, po prostu nie mam na nie żadnego pomysłu w obecnym kształcie :(,
-w zeszłym tygodniu wróciłam do henny- tym razem ELD w kolorze Chna,
-mycie co drugi dzień głownie płynem do higieny intymnej Facelle, obecnie również żelem pod prysznic Natura Siberica,
-maska Alterra z granatem i aloesem po każdy myciu (czasem na dłużej przed myciem),
-olejek łopianowy Green Pharmacy ze skrzypem i olejek Vatika kokosowa po razie w tygodniu,
-różne wcierki na skórę głowy: Aloevit, Capitavit, domowa nawilżająca z kofeiną, Jantar, wzmacniająca z Biochemii Urody.
Obecnie moja pielęgnacja cały czas wygląda podobnie oprócz tego, że pokończyły mi się poprzednie wcierki. Zrobiłam sobie takie oto kolejne na najbliższe tygodnie:
-z kozieradki z 5% dodatkiem nalewki rozmarynowej (rozmaryn zalany podgrzanym spirytusem i odłożony na kilka dni),
-z gorczycy z dodatkiem substancji nawilżających (1 łyżka mielonej gorczycy zalana szklanką gorącej wody, po ostygnięciu dodane panthenol, aloes, nawilżacz cukrowy, mleczan sodu, kwas hialuronowy).
Ta druga to moja własna wariacja tej magicznej maski musztardowej, po której włosy rosnąć mają 10cm na miesiąc. Postanowiłam się poświęcić dla dobra własnego i sprawdzić, czy faktycznie gorczyca chociaż trochę przyspieszy narastanie kudełków.
A jakie są efekty?
Na początku kosmyk testowy na czubku głowy miał 5,5 cm, dzisiaj ma 9 cm. To oznacza, że włosy urosły mi o 3,5cm w niecałe 3 miesiące. Nie jest źle, widać że włosy podrosły, bo mają teraz właśnie taką najgorszą długość- nie są ani bobem ani chłopięcą fryzurką... Ogólnie to czuję się jak mop i średnio 100 razy dziennie zastanawiam się czy jednak się nie opitolić...
W takim tempie akceptowalna dla boba długość będzie za ok. następne 3 miesiące i nie wiem, jak dam radę. Nastawiałam się , że po 4 miesiącach będzie już ok, a nie po 6... Pocieszam się oglądając co jakiś czas googlowskie grafiki i zastanawiając się nad tym, jaką chciałabym mieć docelowo fryzurkę- a waham się pomiędzy klasycznym bobem z grzywką a czymś asymetrycznym z jednym bokiem podstrzyżonym... bo ja nie chcę mieć długich włosów, na razie wystarczy mi krótsza kobieca fryzurka... byleby nie wyglądać jakbym od wieków cywilizacji nie widziała... Na razie skłaniam się ku czemuś takiemu:
Co jest wręcz zabawne, bo dla większości dziewczyn to jest krótka fryzurka, a ja muszę zapuszczać swoje kudły przez pół roku coby taki efekt osiągnąć ;)
Przesyłam buziaki, Ania!
29 marca pisałam o tym, że zaczęłam zapuszczać włosy (klik) po prawie 2 latach noszenia bardzo chłopięcej fryzurki. Wtedy też bardziej skupiłam się na ich pielęgnacji... (choć do włosomaniactwa mi jeszcze daleko, a i zasoby kosmetyków włosowych do największych nie należą). Chcecie zobaczyć efekty?
Co robiłam z nimi przez te 3 miesiące?
-dół i boczki przystrzygane średnio co 2 tygodnie,
-nie używałam suszarki, prostownicy czy środków do stylizacji (włosy układają się same w kształt miotły... no dobra, po prostu nie mam na nie żadnego pomysłu w obecnym kształcie :(,
-w zeszłym tygodniu wróciłam do henny- tym razem ELD w kolorze Chna,
-mycie co drugi dzień głownie płynem do higieny intymnej Facelle, obecnie również żelem pod prysznic Natura Siberica,
-maska Alterra z granatem i aloesem po każdy myciu (czasem na dłużej przed myciem),
-olejek łopianowy Green Pharmacy ze skrzypem i olejek Vatika kokosowa po razie w tygodniu,
-różne wcierki na skórę głowy: Aloevit, Capitavit, domowa nawilżająca z kofeiną, Jantar, wzmacniająca z Biochemii Urody.
Obecnie moja pielęgnacja cały czas wygląda podobnie oprócz tego, że pokończyły mi się poprzednie wcierki. Zrobiłam sobie takie oto kolejne na najbliższe tygodnie:
-z kozieradki z 5% dodatkiem nalewki rozmarynowej (rozmaryn zalany podgrzanym spirytusem i odłożony na kilka dni),
-z gorczycy z dodatkiem substancji nawilżających (1 łyżka mielonej gorczycy zalana szklanką gorącej wody, po ostygnięciu dodane panthenol, aloes, nawilżacz cukrowy, mleczan sodu, kwas hialuronowy).
Ta druga to moja własna wariacja tej magicznej maski musztardowej, po której włosy rosnąć mają 10cm na miesiąc. Postanowiłam się poświęcić dla dobra własnego i sprawdzić, czy faktycznie gorczyca chociaż trochę przyspieszy narastanie kudełków.
A jakie są efekty?
Na początku kosmyk testowy na czubku głowy miał 5,5 cm, dzisiaj ma 9 cm. To oznacza, że włosy urosły mi o 3,5cm w niecałe 3 miesiące. Nie jest źle, widać że włosy podrosły, bo mają teraz właśnie taką najgorszą długość- nie są ani bobem ani chłopięcą fryzurką... Ogólnie to czuję się jak mop i średnio 100 razy dziennie zastanawiam się czy jednak się nie opitolić...
!pamiętajcie, że dołem są przystrzygane! |
W takim tempie akceptowalna dla boba długość będzie za ok. następne 3 miesiące i nie wiem, jak dam radę. Nastawiałam się , że po 4 miesiącach będzie już ok, a nie po 6... Pocieszam się oglądając co jakiś czas googlowskie grafiki i zastanawiając się nad tym, jaką chciałabym mieć docelowo fryzurkę- a waham się pomiędzy klasycznym bobem z grzywką a czymś asymetrycznym z jednym bokiem podstrzyżonym... bo ja nie chcę mieć długich włosów, na razie wystarczy mi krótsza kobieca fryzurka... byleby nie wyglądać jakbym od wieków cywilizacji nie widziała... Na razie skłaniam się ku czemuś takiemu:
Co jest wręcz zabawne, bo dla większości dziewczyn to jest krótka fryzurka, a ja muszę zapuszczać swoje kudły przez pół roku coby taki efekt osiągnąć ;)
Przesyłam buziaki, Ania!
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Filtr przeciwsłoneczny i działanie pielegnujące skórę w wersji eko?
Witajcie!
Po czterech dniach walki o umieszczenie choć jednego zdjęcia w przygotowywanych dla Was postach wreszcie się udało, w związku z czym przychodzę do Was w pierwszym rzędzie z recenzją kosmetyku marki, której dałam szansę, ale niestety została ona zmarnowana. A to jest już kolejny zawód w moich poszukiwaniach kremu łączącego filtr z działaniem pielęgnacyjnym. O kogo chodzi?
Opis producenta:
Lekki, nietłusty i niezapychający porów krem o wysokim standardzie ochrony przeciwsłonecznej. Przeznaczony do pielęgnacji cery szczególnie delikatnej, nadwrażliwej, podrażnionej i poddanej działaniu drażniących zabiegów kosmetycznych lub leczeniu dermatologicznemu.
Dzięki probiotykom i prebiotykom odbudowuje korzystną mikroflorę na powierzchni skóry, łagodzi podrażnienia i reakcje alergiczne oraz zwiększa odporność skóry na zewnętrzne czynniki drażniące.
- zawiera stabilny filtr UV
- świetnie się rozprowadza nie pozostawiając uczucia lepkości ani tłustej warstwy
- niebielący
- zbliżony do naturalnego odcienia skóry, dzięki czemu wyrównuje jej koloryt
- stymuluje wzrost prawidłowej mikroflory skóry
- intensywnie nawilża i koi skórę suchą i swędzącą
- chroni przed fotostarzeniem
- opóźnia proces starzenia poprzez redukcję wolnych rodników
- nadaje się pod makijaż.
Skład:
Aqua/Water, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Ethylhexyl Methoxycinnamate, Methylene Bis-Benzotriazoyl Tetramethylbutylphenol, Glyceryl Stearate, Ethylhexyl Palmitate, Propylene Glycol, Decyl Cocoate, Octyldodecanol, Titanium Dioxide, Cyclopentasiloxane, Cetearyl Alcohol, Dimethicone, Caprylic/Capric Triglyceride, Ceteareth-20, Alpha-Glucan Oligosaccharide, Polymnia Sonchifolia Root Juice, Maltodextrin, Lactobacillus, Propyl Gallate, Gallyl Glucoside, Epigallocathechin Gallatyl Glucoside, Ceteareth-12, Magnesium Aluminum Silicate, Inulin Lauryl Carbamate, Disteardimonium Hectorite, Sorbitan Isostearate, Di-PPG-3 Myristyl Ether Adipate, Polyglyceryl-3 Polyricinoleate, Cetyl Palmitate, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Diethylhexyl Syringylidene Malonate, Caprylic/Capric Triglyceride, Manganese Oxide, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Propylene Carbonate, Parfum/Fragrance, Alpha – Isomethyl Ionone, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Citronnellol, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, D-Limonene, Linalool
czyli tak dłuuugaśny skład, że nawet nie chce mi się analizować... eko tylko z nazwy na opakowaniu... te fajne składniki wymieniane w opisie zaczynają się dopiero od szóstej linijki, czyli są w ilościach śladowych (a szkoda, bo te probiotyki i prebiotyki bardzo mi się spodobały i będę kombinować jak je wprowadzić do własnego kremu).
Cena/wydajność/dostępność:
52zł za 50ml. Dostępny na przykład w sklepie internetowym BANDI. Nie mogę ocenić wydajności, gdyż kremu użyłam jedynie kilka razy. Jak dla mnie to cena akceptowalna dla kremu do twarzy.
Zapach:
Bardzo delikatny, praktycznie niewyczuwalny, trochę jakby mydlany.
Opakowanie:
Bardzo przyjemne, przezroczyste więc widać stopień zużycia, ale z matowionego plastiku co daje poczucie odrobiny luksusu. Piękne zielone nadruki w kwiatki. Dobrze działająca pompka air-less.
Kartonik również sprawia dobre wrażenie, bo jest z matowej grubej tektury z podobnymi nadrukami.,
Komfort używania:
Jak dla mnie typowy dla zwyczajnych kremów z filtrem, to znaczy delikatnie bieli (z powodu zawartości dwutlenku tytanu) i ta białość lubi osadzać się w drobnych zmarszczkach czy porach skóry. Poza tym zostawia tłustą warstwę na skórze (masło shea na drugim miejscu w składzie). Nie tego szukałam, ale po użyciu podkładu mineralnego i pudru wykańczającego da się to znieść.
Kolor produktu to taki dla mnie pic na wodę, gdyż na skórze zachowuje się jak zwykły bielący filtr, w ogóle nie wyrównuje kolorytu jak te tonujące osobniki. Konieczne jest użycie podkładu/pudru nawet gdy się nie ma wiele do ukrycia.
Działanie:
Już po drugiej aplikacji zauważyłam zatykające się pory wypełnione zalegającym sebum. Wytrzymałam do piątej aplikacji i dałam sobie spokój, bo nie po to walczyłam tyle czasu nad usunięciem zaskórników, by teraz wrócić do punktu wyjścia. Zastanawiam się, który składnik tak zadziałał, ale z uwagi na dłuuugaśny skład raczej do tego nie dojdę...
W związku z tym nie mogę się wypowiedzieć na temat działania nawilżającego, kojącego czy skuteczności zastosowanego filtra.
Czy kupię ponownie:
Nie. Znalazłam lepsze kremy nawilżające, na oku mam też lepsze filtry, a idealnego połączenia tych dwóch funkcji będę szukać nadal...
Ocena:
2/5
A Wy miałyście styczność z tym kremem? Lub z marką? Na jakim ich kosmetyku warto zawiesić oko?
A jako że kremik może sprawdzi się u kogoś innego (z bardziej suchą skórą), to powędrował do odświeżonej zakładki wymiankowej (KLIK), chętnie wymienię go na coś innego z filtrem przeciwsłonecznym :).
Po czterech dniach walki o umieszczenie choć jednego zdjęcia w przygotowywanych dla Was postach wreszcie się udało, w związku z czym przychodzę do Was w pierwszym rzędzie z recenzją kosmetyku marki, której dałam szansę, ale niestety została ona zmarnowana. A to jest już kolejny zawód w moich poszukiwaniach kremu łączącego filtr z działaniem pielęgnacyjnym. O kogo chodzi?
Krem kojący SPF 25, EcoSkin Care, Bandi
Opis producenta:
Lekki, nietłusty i niezapychający porów krem o wysokim standardzie ochrony przeciwsłonecznej. Przeznaczony do pielęgnacji cery szczególnie delikatnej, nadwrażliwej, podrażnionej i poddanej działaniu drażniących zabiegów kosmetycznych lub leczeniu dermatologicznemu.
Dzięki probiotykom i prebiotykom odbudowuje korzystną mikroflorę na powierzchni skóry, łagodzi podrażnienia i reakcje alergiczne oraz zwiększa odporność skóry na zewnętrzne czynniki drażniące.
- zawiera stabilny filtr UV
- świetnie się rozprowadza nie pozostawiając uczucia lepkości ani tłustej warstwy
- niebielący
- zbliżony do naturalnego odcienia skóry, dzięki czemu wyrównuje jej koloryt
- stymuluje wzrost prawidłowej mikroflory skóry
- intensywnie nawilża i koi skórę suchą i swędzącą
- chroni przed fotostarzeniem
- opóźnia proces starzenia poprzez redukcję wolnych rodników
- nadaje się pod makijaż.
Skład:
Aqua/Water, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Ethylhexyl Methoxycinnamate, Methylene Bis-Benzotriazoyl Tetramethylbutylphenol, Glyceryl Stearate, Ethylhexyl Palmitate, Propylene Glycol, Decyl Cocoate, Octyldodecanol, Titanium Dioxide, Cyclopentasiloxane, Cetearyl Alcohol, Dimethicone, Caprylic/Capric Triglyceride, Ceteareth-20, Alpha-Glucan Oligosaccharide, Polymnia Sonchifolia Root Juice, Maltodextrin, Lactobacillus, Propyl Gallate, Gallyl Glucoside, Epigallocathechin Gallatyl Glucoside, Ceteareth-12, Magnesium Aluminum Silicate, Inulin Lauryl Carbamate, Disteardimonium Hectorite, Sorbitan Isostearate, Di-PPG-3 Myristyl Ether Adipate, Polyglyceryl-3 Polyricinoleate, Cetyl Palmitate, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Diethylhexyl Syringylidene Malonate, Caprylic/Capric Triglyceride, Manganese Oxide, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Propylene Carbonate, Parfum/Fragrance, Alpha – Isomethyl Ionone, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Citronnellol, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, D-Limonene, Linalool
czyli tak dłuuugaśny skład, że nawet nie chce mi się analizować... eko tylko z nazwy na opakowaniu... te fajne składniki wymieniane w opisie zaczynają się dopiero od szóstej linijki, czyli są w ilościach śladowych (a szkoda, bo te probiotyki i prebiotyki bardzo mi się spodobały i będę kombinować jak je wprowadzić do własnego kremu).
Cena/wydajność/dostępność:
52zł za 50ml. Dostępny na przykład w sklepie internetowym BANDI. Nie mogę ocenić wydajności, gdyż kremu użyłam jedynie kilka razy. Jak dla mnie to cena akceptowalna dla kremu do twarzy.
Zapach:
Bardzo delikatny, praktycznie niewyczuwalny, trochę jakby mydlany.
Opakowanie:
Bardzo przyjemne, przezroczyste więc widać stopień zużycia, ale z matowionego plastiku co daje poczucie odrobiny luksusu. Piękne zielone nadruki w kwiatki. Dobrze działająca pompka air-less.
Kartonik również sprawia dobre wrażenie, bo jest z matowej grubej tektury z podobnymi nadrukami.,
Komfort używania:
Jak dla mnie typowy dla zwyczajnych kremów z filtrem, to znaczy delikatnie bieli (z powodu zawartości dwutlenku tytanu) i ta białość lubi osadzać się w drobnych zmarszczkach czy porach skóry. Poza tym zostawia tłustą warstwę na skórze (masło shea na drugim miejscu w składzie). Nie tego szukałam, ale po użyciu podkładu mineralnego i pudru wykańczającego da się to znieść.
Kolor produktu to taki dla mnie pic na wodę, gdyż na skórze zachowuje się jak zwykły bielący filtr, w ogóle nie wyrównuje kolorytu jak te tonujące osobniki. Konieczne jest użycie podkładu/pudru nawet gdy się nie ma wiele do ukrycia.
Działanie:
Już po drugiej aplikacji zauważyłam zatykające się pory wypełnione zalegającym sebum. Wytrzymałam do piątej aplikacji i dałam sobie spokój, bo nie po to walczyłam tyle czasu nad usunięciem zaskórników, by teraz wrócić do punktu wyjścia. Zastanawiam się, który składnik tak zadziałał, ale z uwagi na dłuuugaśny skład raczej do tego nie dojdę...
W związku z tym nie mogę się wypowiedzieć na temat działania nawilżającego, kojącego czy skuteczności zastosowanego filtra.
Nie. Znalazłam lepsze kremy nawilżające, na oku mam też lepsze filtry, a idealnego połączenia tych dwóch funkcji będę szukać nadal...
Ocena:
2/5
A Wy miałyście styczność z tym kremem? Lub z marką? Na jakim ich kosmetyku warto zawiesić oko?
A jako że kremik może sprawdzi się u kogoś innego (z bardziej suchą skórą), to powędrował do odświeżonej zakładki wymiankowej (KLIK), chętnie wymienię go na coś innego z filtrem przeciwsłonecznym :).
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Spotkanie śląskich blogerek
Witajcie!
Dziś znowu krótko: szykuje się spotkanie blogerek tym razem w Katowicach. Całkiem niedługo, bo 27.07. A zgłaszać możecie się jeszcze do końca czerwca.
Więcej informacji oraz adres e-mail, na który można wysyłać zgłoszenia znajdziecie u Marty (klik)
Jeśli zgłoszenie już zostało wysłane- proszę wklej ten baner do siebie na blog oraz podlinkuj go do tej notki- dzięki temu będzie nas więcej :)
Ja będę, kto jeszcze? :)
Dziś znowu krótko: szykuje się spotkanie blogerek tym razem w Katowicach. Całkiem niedługo, bo 27.07. A zgłaszać możecie się jeszcze do końca czerwca.
Więcej informacji oraz adres e-mail, na który można wysyłać zgłoszenia znajdziecie u Marty (klik)
Jeśli zgłoszenie już zostało wysłane- proszę wklej ten baner do siebie na blog oraz podlinkuj go do tej notki- dzięki temu będzie nas więcej :)
Ja będę, kto jeszcze? :)
niedziela, 16 czerwca 2013
Wielka wyprz, cz.1, czyli akcesoria do domu
Cześć,
dziś ciężko pracuję malując ściany, grzejniki i meble dla nowego lokatora, więc nie będzie typowego postu. Za to postanowiłam jednak podzielić się linkiem do moich aukcji/ogłoszeń. Może któraś z Was akurat znajdzie coś fajnego ;).
Dzisiaj część 1 mojej przedwyjazdowej wyprzedaży, czyli różne akcesoria do domu typu półeczki, lampki czy pudełeczka. A to tylko rozgrzewka. Za kilka dni planuję się spiąć i zrobić naprawdę wielką wyprz- z ubraniami, kosmetykami i biżuterią, czyli to czego zdecydowanie mam zbyt dużo... Bo już wiem, że cały swój majdan będę musiała zmieścić w dwie walizki (jedną dużą, jedną małą), gdzie samymi sweterkami mogłabym zapełnić większą z nich...
Na razie ogłoszenia są na Tablicy, możliwe również wystawienie na Allegro. Do odbioru osobistego w Krakowie lub wysyłki pocztą/kurierem/za pobraniem wedle uznania.
A więc: KLIK KLIK KLIK
Pozdrawiam, Ania
dziś ciężko pracuję malując ściany, grzejniki i meble dla nowego lokatora, więc nie będzie typowego postu. Za to postanowiłam jednak podzielić się linkiem do moich aukcji/ogłoszeń. Może któraś z Was akurat znajdzie coś fajnego ;).
Dzisiaj część 1 mojej przedwyjazdowej wyprzedaży, czyli różne akcesoria do domu typu półeczki, lampki czy pudełeczka. A to tylko rozgrzewka. Za kilka dni planuję się spiąć i zrobić naprawdę wielką wyprz- z ubraniami, kosmetykami i biżuterią, czyli to czego zdecydowanie mam zbyt dużo... Bo już wiem, że cały swój majdan będę musiała zmieścić w dwie walizki (jedną dużą, jedną małą), gdzie samymi sweterkami mogłabym zapełnić większą z nich...
Na razie ogłoszenia są na Tablicy, możliwe również wystawienie na Allegro. Do odbioru osobistego w Krakowie lub wysyłki pocztą/kurierem/za pobraniem wedle uznania.
A więc: KLIK KLIK KLIK
Pozdrawiam, Ania
sobota, 15 czerwca 2013
Oleje czy nie oleje? Cz. 2, czyli olejek pielęgnacyjny Neumond
Witajcie weekendowo!
Dziś będzie typowa (zaległa) recenzja, ostatniego już z naturalnych kosmetyków, które wieki temu otrzymałam od sklepu Minejo. Do tego olejku najciężej mi było się zabrać, a i tak nie za bardzo wiedziałam, co o nim napisać. Bo niby wszystko z nim ok, a jednak nie zachwycił. Zresztą poczytajcie same.
"Kokos- pomarańcza olejek pielęgnacyjny" to odżywcza i ochronna pielęgnacja dla każdego typu skóry, a zwłaszcza dla skóry suchej i zniszczonej. Składa się z najlepszego, tłoczonego na zimno olejku jojoba i z tłoczonego na zimno bio- olejku kokosowego. Posiada certyfikat ABCert.
Skład:
Simmondsia chinesis seed oil, Cocos nucifera oil, Fragrance (100% natural essentials oils), Limonene, Benzyl Benzoate, Linalool,
czyli olejek jojoba, olej kokosowy, mieszanka olejków eterycznych nadająca zapach, naturalne konserwanty. Skład prosty i krótki... czy aż nie za bardzo...
Cena/dostępność/wydajność:
29zł za 50ml, dostępne w sklepie Minejo (klik). Wydajność jak w przypadku chyba każdego olejku jest bardzo wysoka. Swoją buteleczkę zużywałam około pół roku z przerwami do różnych zastosowań.
Zapach:
Przepiękny, dosyć intensywny, długo utrzymujący się na skórze/włosach. Jest to najprawdopodobniej mieszanka zapachowa, gdyż zapach jest trudny do zdefiniowania- nie jest słodki czy mdły, raczej wytrawny, odrobinę owocowy, momentami lekko gorzkawy.
Konsystencja:
Rzadki olejek o mocno żółtym zabarwieniu.
Opakowanie:
Mała buteleczka z ciemnoniebieskiego szkła (ale widać zużycie), z dziubkiem pełniącym funkcję kroplomierza. Nie brudzi się/nic się nie leje po ściankach, jak w większości innych olejków. Naklejka wytrzymała do końca bez zarzutu.
Komfort użytkowania:
Tłusty rzadki olejek niezbyt szybko wchłaniał się w skórę (wolniej niż oliwka Babydream), za to włosy tak jakby go wypijały (w porównaniu z olejkiem Green Pharmacy czy Vatika). Na długo pozostawiał po sobie przyjemny zapach.
Działanie:
1. Twarz- w ten sposób nie używałam w obawie przed zapychającym działaniem oleju kokosowego.
2. Ciało- użyłam kilka razy, jednak odstraszyło mnie od niego stosunkowo wolne wchłanianie w skórę.
3. Włosy- moje włosy nawet go polubiły, po nałożeniu na nie tak jakby się wchłaniał, po umyciu włosy są przyjemnie miękkie i błyszczące. Jednak taki sam efekt otrzymuję po dużo tańszej oliwce Babydream Fur Mama. Niewątpliwą przewagą oleju Neumond jest jednak jego zapach.
4. Jako półprodukt- dodawałam do domowych masek do włosów (nadawał im piękny zapach), czy też jako składnik peelingu do ust na wzór Pat&Rub, gdzie również bardzo dobrze się sprawdził, a na dodatek pięknie zabarwił cukier.
Czy kupię ponownie:
Nie. Cena nie jest konkurencyjna w stosunku do innych (bogatszych) mieszanek olejków pielęgnacyjnych, a i pojedyncze oleje do późniejszego wymieszania są już coraz łatwiej dostępne, np. w aptekach.
Jedyne za czym będę tęsknić to ten zapach, nie do odtworzenia. Dlatego w asortymencie marki Neumond zaczęły mnie kusić naturalne perfumy czy mieszanki olejków eterycznych o intrygujących nazwach.
No i jeszcze zostawiłam sobie niebrudzącą buteleczkę :).
Ocena:
3-/5
Znacie markę? Miałyście jakiś ich produkt?
Dziś będzie typowa (zaległa) recenzja, ostatniego już z naturalnych kosmetyków, które wieki temu otrzymałam od sklepu Minejo. Do tego olejku najciężej mi było się zabrać, a i tak nie za bardzo wiedziałam, co o nim napisać. Bo niby wszystko z nim ok, a jednak nie zachwycił. Zresztą poczytajcie same.
"Kokos- pomarańcza olejek pielęgnacyjny" to odżywcza i ochronna pielęgnacja dla każdego typu skóry, a zwłaszcza dla skóry suchej i zniszczonej. Składa się z najlepszego, tłoczonego na zimno olejku jojoba i z tłoczonego na zimno bio- olejku kokosowego. Posiada certyfikat ABCert.
Skład:
Simmondsia chinesis seed oil, Cocos nucifera oil, Fragrance (100% natural essentials oils), Limonene, Benzyl Benzoate, Linalool,
czyli olejek jojoba, olej kokosowy, mieszanka olejków eterycznych nadająca zapach, naturalne konserwanty. Skład prosty i krótki... czy aż nie za bardzo...
Cena/dostępność/wydajność:
29zł za 50ml, dostępne w sklepie Minejo (klik). Wydajność jak w przypadku chyba każdego olejku jest bardzo wysoka. Swoją buteleczkę zużywałam około pół roku z przerwami do różnych zastosowań.
Zapach:
Przepiękny, dosyć intensywny, długo utrzymujący się na skórze/włosach. Jest to najprawdopodobniej mieszanka zapachowa, gdyż zapach jest trudny do zdefiniowania- nie jest słodki czy mdły, raczej wytrawny, odrobinę owocowy, momentami lekko gorzkawy.
Konsystencja:
Rzadki olejek o mocno żółtym zabarwieniu.
Opakowanie:
Mała buteleczka z ciemnoniebieskiego szkła (ale widać zużycie), z dziubkiem pełniącym funkcję kroplomierza. Nie brudzi się/nic się nie leje po ściankach, jak w większości innych olejków. Naklejka wytrzymała do końca bez zarzutu.
Komfort użytkowania:
Tłusty rzadki olejek niezbyt szybko wchłaniał się w skórę (wolniej niż oliwka Babydream), za to włosy tak jakby go wypijały (w porównaniu z olejkiem Green Pharmacy czy Vatika). Na długo pozostawiał po sobie przyjemny zapach.
Działanie:
1. Twarz- w ten sposób nie używałam w obawie przed zapychającym działaniem oleju kokosowego.
2. Ciało- użyłam kilka razy, jednak odstraszyło mnie od niego stosunkowo wolne wchłanianie w skórę.
3. Włosy- moje włosy nawet go polubiły, po nałożeniu na nie tak jakby się wchłaniał, po umyciu włosy są przyjemnie miękkie i błyszczące. Jednak taki sam efekt otrzymuję po dużo tańszej oliwce Babydream Fur Mama. Niewątpliwą przewagą oleju Neumond jest jednak jego zapach.
4. Jako półprodukt- dodawałam do domowych masek do włosów (nadawał im piękny zapach), czy też jako składnik peelingu do ust na wzór Pat&Rub, gdzie również bardzo dobrze się sprawdził, a na dodatek pięknie zabarwił cukier.
Czy kupię ponownie:
Nie. Cena nie jest konkurencyjna w stosunku do innych (bogatszych) mieszanek olejków pielęgnacyjnych, a i pojedyncze oleje do późniejszego wymieszania są już coraz łatwiej dostępne, np. w aptekach.
Jedyne za czym będę tęsknić to ten zapach, nie do odtworzenia. Dlatego w asortymencie marki Neumond zaczęły mnie kusić naturalne perfumy czy mieszanki olejków eterycznych o intrygujących nazwach.
No i jeszcze zostawiłam sobie niebrudzącą buteleczkę :).
Ocena:
3-/5
Znacie markę? Miałyście jakiś ich produkt?
piątek, 14 czerwca 2013
Paznokcie po raz pierwszy- proszkowe :)
Witajcie!
Dzisiaj miałam wreszcie trochę wolnego czasu, takiego do posiedzenia i ponudzenia się, więc napadła mnie chęć do kosmetycznego pokombinowania co nieco, z której wykluła się rozświetlająca mgiełka do skóry i włosów oraz "lakier" do paznokci.
Otóż pomalowałam moje pazurki przezroczystym lakierem i jeszcze świeży obsypałam pigmentem Gosha w odcieniu Limelight, który delikatnie strzepywałam na kartkę. Pigment jest śliczny, nie brokatowy, ale bardziej perłowy, bardzo drobno zmielony, mieniący się od zieleni, poprzez fiolet aż do brązu/różu, ale nijak nie potrafiłam go wykorzystać do twarzy, ale do paznokci czemu nie ;).
Efekt jak na pierwszy raz bardzo mi się spodobał. Paznokcie mają teksturę matowo-welurową, a nie typową dla lakierów. W zależności od kąta padania światła widać na nich te wszystkie odcienie pigmentu. Jedna warstwa tego wynalazku nie zasłoniła prześwitujących końcówek, więc są takie półprzezroczyste. Ciężko opisać ten efekt,ale mi (której się zwykłe lakiery zazwyczaj po prostu nie podobają) całkiem przypadł do gustu.
Zdjęcia niestety w ogóle nie oddają tego efektu- po raz pierwszy fotografowałam paznokcie :/. Do tego resztki pigmentu zeszły ze skórek dopiero po kilku myciach rąk (nie chciałam ich trzeć szczoteczką...). A jak Wam się podoba taki pomysł?
Dzisiaj miałam wreszcie trochę wolnego czasu, takiego do posiedzenia i ponudzenia się, więc napadła mnie chęć do kosmetycznego pokombinowania co nieco, z której wykluła się rozświetlająca mgiełka do skóry i włosów oraz "lakier" do paznokci.
Otóż pomalowałam moje pazurki przezroczystym lakierem i jeszcze świeży obsypałam pigmentem Gosha w odcieniu Limelight, który delikatnie strzepywałam na kartkę. Pigment jest śliczny, nie brokatowy, ale bardziej perłowy, bardzo drobno zmielony, mieniący się od zieleni, poprzez fiolet aż do brązu/różu, ale nijak nie potrafiłam go wykorzystać do twarzy, ale do paznokci czemu nie ;).
Efekt jak na pierwszy raz bardzo mi się spodobał. Paznokcie mają teksturę matowo-welurową, a nie typową dla lakierów. W zależności od kąta padania światła widać na nich te wszystkie odcienie pigmentu. Jedna warstwa tego wynalazku nie zasłoniła prześwitujących końcówek, więc są takie półprzezroczyste. Ciężko opisać ten efekt,ale mi (której się zwykłe lakiery zazwyczaj po prostu nie podobają) całkiem przypadł do gustu.
Zdjęcia niestety w ogóle nie oddają tego efektu- po raz pierwszy fotografowałam paznokcie :/. Do tego resztki pigmentu zeszły ze skórek dopiero po kilku myciach rąk (nie chciałam ich trzeć szczoteczką...). A jak Wam się podoba taki pomysł?
czwartek, 13 czerwca 2013
Nowości z kosmetyczce- Eubiona, Veet, Ecotools i inne
Witajcie!
Pochwalę się dziś, a co :). Ostatnimi tygodniami do mojej kosmetyczki wpadło kilka nowości. Wreszcie skończył się również szlaban na zakupy, jaki nałożyłam sobie na początku roku... Nie powiem, bardzo mnie te nowe nabytki ucieszyły. Ale do rzeczy:
1. Od pani Darii ze sklepu z naturalnymi kosmetykami Greenline dostałam kolejną przesyłkę z wybranymi przez siebie produktami do przetestowania. A jest to certyfikowany naturalny krem przeciwsłoneczny SPF 30 z masłem shea i owocem granatu z Eubiony, bo w końcu lato przyszło ;). Oraz mydło peelingujące z nagietkiem Savon du Midi, bo naturalnych mydełek nigdy za wiele, a tej firmy jeszcze nie miałam. Krem już jest w użyciu, mydło jeszcze czeka na swoją kolej...
Pochwalę się dziś, a co :). Ostatnimi tygodniami do mojej kosmetyczki wpadło kilka nowości. Wreszcie skończył się również szlaban na zakupy, jaki nałożyłam sobie na początku roku... Nie powiem, bardzo mnie te nowe nabytki ucieszyły. Ale do rzeczy:
1. Od pani Darii ze sklepu z naturalnymi kosmetykami Greenline dostałam kolejną przesyłkę z wybranymi przez siebie produktami do przetestowania. A jest to certyfikowany naturalny krem przeciwsłoneczny SPF 30 z masłem shea i owocem granatu z Eubiony, bo w końcu lato przyszło ;). Oraz mydło peelingujące z nagietkiem Savon du Midi, bo naturalnych mydełek nigdy za wiele, a tej firmy jeszcze nie miałam. Krem już jest w użyciu, mydło jeszcze czeka na swoją kolej...
2. Dokonałam pierwszej od dawien dawna wymianki: z ZuzikZuzu. Natrafiłam u Niej na wosk Veet na ciepło, o którym słyszałam wiele negatywnych opinii, ale i tak chciałam go sama na sobie wypróbować, a cena sklepowa mnie z lekka odstraszała. A skład całkiem mi się spodobał...
3. Na koniec pochwalę się swoimi pierwszymi od dawien dawna większymi zakupami. Otóż spełniłam jedno ze swoich życzeń z wishlisty i zaopatrzyłam się w dwa zestawy pędzli do makijażu. Jedne to zestaw 4 pędzelków kabuki Beautiful Expressions z Ecotools, a drugi to standardowy zestaw 7 pędzli do twarzy, ust, oczu z Sunshade Minerals. Jak na razie jestem z nich bardzo zadowolona a i moje umiejętności makijażowe jakoś szybko się poprawiły ;). Myślę, że na początek taka kolekcja pędzelków jest całkiem ok ina trochę mi starczą.
Coś Was zaciekawiło? A może miałyście któryś z tych produktów? Jak się u Was sprawdził?
Pozdrawiam, Ania
sobota, 25 maja 2013
Oleje czy nie oleje? Cz. 1, czyli macerat z alg
Hej!
Dzisiaj będzie jedna z zaległych recenzji (mąż ogląda mecz, więc mam spokojny dostęp do komputera ;), a mianowicie zacznę dzielić się z Wami moimi wrażeniami z używania różnych olejów. Na pierwszy ogień idzie tajemniczo brzmiący olej z alg fucus, czyli tak naprawdę macerat z morszczyna pęcherzykowatego na oleju słonecznikowym. Wygrałam go u dark_lady z bloga świat natury i sklepu Setare. I jest to kolejny macerat w mojej kolekcji, obok tych własnoręcznie ukręconych z domowych składników (pisałam tu). Jesteście ciekawe, z czym go się je (i bynajmniej nie z sałatką)?
Opis produktu:
Ekstrakt olejowy z alg morskich: morszczynu pęcherzykowatego.
Morszczyn pęcherzykowaty zawiera organiczny jod, potas, alginiany, kwasy tłuszczowe, fukosterol, proteiny, węglowodany (fukoidan), kwas alginowy oraz nienasycone kwasy tłuszczowe. Działa on przede wszystkim przeciwcellulitowo, modelująco i wyszczuplająco. Fosfatydylocholina sprawia, że olej znajduje zastosowanie w preparatach ukierunkowanych na redukcję nagromadzonego pod powierzchnią skóry tłuszczu. Działa również remineralizująco, przywraca równowagę skórze i odpowiednie nawilżenie.
Może być stosowany do masaży, jako dodatek do innych olejków czy peelingów; rozcieńczony lub samodzielnie.
Skład:
Helianthus Anuus Seed Oil, Fucus Vesiculosus Extract.
Cena/dostępność/wydajność:
30ml za ok 14zł. Dostępny w sklepach z półproduktami, m.in. Setare. Co do wydajności to zależy, jak jest używany: jako dodatek do innych kosmetyków/olejów jest bardzo wydajny, samodzielnie nie bardzo. Mi się niestety już kończy (niestety, bo wpisany na listę produktów do koniecznego uzupełnienia).
Komfort użytkowania:
Jak to w przypadku smarowania się olejami- nie jest jakoś super, bo zostaje tłustawa powłoczka, ale do przeżycia (jak ktoś bardzo tego nie lubi, to może dodać olej do innego kosmetyku i ten problem znika). Nie pachnie również w żaden sposób, co dla niektórych może być zaletą, a dla innych wadą. Nie wygląda zachęcająco, ot bladosłomkowy olej, a nie żaden mus, sorbet, pianka czy inne nie wiadomo co. Opakowanie również nie nadaje się do stania w pierwszym rzędzie na toaletce, bo takie apteczne a i upaćka się zawsze tym olejem.
Działanie:
Więc dlaczego go wielbię? Bo po prostu działa! A stosuję go dwojako:
- po pierwsze na cienie pod oczami. I jest to pierwszy produkt, który znacząco je redukuje... i to już przy drugiej/trzeciej aplikacji (choć oczywiście, gdy przestaję go stosować, to cienie wracają :(. Do tego delikatnie nawilża skórę. U mnie nie spowodował żadnych podrażnień, pieczenia czy łzawienia oczu, ale jest to produkt po pierwsze skoncentrowany, a po drugie z morskich roślinek, więc radziłabym Wam zrobić przed pierwszym użyciem próbę uczuleniową.
Na tę okolicę stosuję go dwojako: co kilka dni na noc wklepuję czysty olej robiąc przy tym delikatny masaż, rano nie ma już śladu po tłustości; na co dzień, na szybko i pod makijaż stosuję mój ulubiony krem przeciwzmarszczkowy pod oczy z Alterry wymieszany z hojną porcją tego oleju.
-po drugie w walce z cellulitem. Tu trochę trudniej zawyrokować mi, czy tak po prostu działa, bo i przeciwnik bardziej zasiedziały i walka trudniejsza. Przyznaję szczerzę, że nie ćwiczę ani nie wykonuję regularnych masaży (choć myślę nad szczotkowaniem....). W sumie to już wieki temu pogodziłam się i zaprzyjaźniłam z tą moją niedoskonałością... ale taki olej w lodówce zobowiązuje to spróbowania ponownie. Kilkukrotnie (chyba 3) zrobiłam sobie masaż samym olejem na okolice ud i pośladków..., ale toi upierdliwe i czasochłonne i w sumie zużywające strasznie dużo mojego cennego eliksiru (to głownie przez to mi się kończy :(, więc jakoś nie miałam motywacji do dalszych prób. Ale od dwóch tygodni zaczęłam stosować mieszankę żelu Drenafast właśnie z tym maceratem i taka mikstura wchłania się o wiele szybciej, nie pozostawia uczucia tłustości, a i wydajniejsza jest. I wydaje mi się, że widzę pierwsze efekty :).
Czy kupię ponownie:
Tak, tak i jeszcze raz tak. To kolejny składnik, który po prostu działa. I cieszę się bardzo, że mogę sama zdecydować czy kupować drogie kremy, czy taką niepozorną buteleczkę i sama dawkować stężenie substancji czynnych w swoich mazidłach.
A Wy słyszałyście kiedyś o takim maceracie? Stosowałyście już?
Dzisiaj będzie jedna z zaległych recenzji (mąż ogląda mecz, więc mam spokojny dostęp do komputera ;), a mianowicie zacznę dzielić się z Wami moimi wrażeniami z używania różnych olejów. Na pierwszy ogień idzie tajemniczo brzmiący olej z alg fucus, czyli tak naprawdę macerat z morszczyna pęcherzykowatego na oleju słonecznikowym. Wygrałam go u dark_lady z bloga świat natury i sklepu Setare. I jest to kolejny macerat w mojej kolekcji, obok tych własnoręcznie ukręconych z domowych składników (pisałam tu). Jesteście ciekawe, z czym go się je (i bynajmniej nie z sałatką)?
Opis produktu:
Ekstrakt olejowy z alg morskich: morszczynu pęcherzykowatego.
Morszczyn pęcherzykowaty zawiera organiczny jod, potas, alginiany, kwasy tłuszczowe, fukosterol, proteiny, węglowodany (fukoidan), kwas alginowy oraz nienasycone kwasy tłuszczowe. Działa on przede wszystkim przeciwcellulitowo, modelująco i wyszczuplająco. Fosfatydylocholina sprawia, że olej znajduje zastosowanie w preparatach ukierunkowanych na redukcję nagromadzonego pod powierzchnią skóry tłuszczu. Działa również remineralizująco, przywraca równowagę skórze i odpowiednie nawilżenie.
Może być stosowany do masaży, jako dodatek do innych olejków czy peelingów; rozcieńczony lub samodzielnie.
Skład:
Helianthus Anuus Seed Oil, Fucus Vesiculosus Extract.
Cena/dostępność/wydajność:
30ml za ok 14zł. Dostępny w sklepach z półproduktami, m.in. Setare. Co do wydajności to zależy, jak jest używany: jako dodatek do innych kosmetyków/olejów jest bardzo wydajny, samodzielnie nie bardzo. Mi się niestety już kończy (niestety, bo wpisany na listę produktów do koniecznego uzupełnienia).
Komfort użytkowania:
Jak to w przypadku smarowania się olejami- nie jest jakoś super, bo zostaje tłustawa powłoczka, ale do przeżycia (jak ktoś bardzo tego nie lubi, to może dodać olej do innego kosmetyku i ten problem znika). Nie pachnie również w żaden sposób, co dla niektórych może być zaletą, a dla innych wadą. Nie wygląda zachęcająco, ot bladosłomkowy olej, a nie żaden mus, sorbet, pianka czy inne nie wiadomo co. Opakowanie również nie nadaje się do stania w pierwszym rzędzie na toaletce, bo takie apteczne a i upaćka się zawsze tym olejem.
Działanie:
Więc dlaczego go wielbię? Bo po prostu działa! A stosuję go dwojako:
- po pierwsze na cienie pod oczami. I jest to pierwszy produkt, który znacząco je redukuje... i to już przy drugiej/trzeciej aplikacji (choć oczywiście, gdy przestaję go stosować, to cienie wracają :(. Do tego delikatnie nawilża skórę. U mnie nie spowodował żadnych podrażnień, pieczenia czy łzawienia oczu, ale jest to produkt po pierwsze skoncentrowany, a po drugie z morskich roślinek, więc radziłabym Wam zrobić przed pierwszym użyciem próbę uczuleniową.
Na tę okolicę stosuję go dwojako: co kilka dni na noc wklepuję czysty olej robiąc przy tym delikatny masaż, rano nie ma już śladu po tłustości; na co dzień, na szybko i pod makijaż stosuję mój ulubiony krem przeciwzmarszczkowy pod oczy z Alterry wymieszany z hojną porcją tego oleju.
-po drugie w walce z cellulitem. Tu trochę trudniej zawyrokować mi, czy tak po prostu działa, bo i przeciwnik bardziej zasiedziały i walka trudniejsza. Przyznaję szczerzę, że nie ćwiczę ani nie wykonuję regularnych masaży (choć myślę nad szczotkowaniem....). W sumie to już wieki temu pogodziłam się i zaprzyjaźniłam z tą moją niedoskonałością... ale taki olej w lodówce zobowiązuje to spróbowania ponownie. Kilkukrotnie (chyba 3) zrobiłam sobie masaż samym olejem na okolice ud i pośladków..., ale toi upierdliwe i czasochłonne i w sumie zużywające strasznie dużo mojego cennego eliksiru (to głownie przez to mi się kończy :(, więc jakoś nie miałam motywacji do dalszych prób. Ale od dwóch tygodni zaczęłam stosować mieszankę żelu Drenafast właśnie z tym maceratem i taka mikstura wchłania się o wiele szybciej, nie pozostawia uczucia tłustości, a i wydajniejsza jest. I wydaje mi się, że widzę pierwsze efekty :).
Czy kupię ponownie:
Tak, tak i jeszcze raz tak. To kolejny składnik, który po prostu działa. I cieszę się bardzo, że mogę sama zdecydować czy kupować drogie kremy, czy taką niepozorną buteleczkę i sama dawkować stężenie substancji czynnych w swoich mazidłach.
A Wy słyszałyście kiedyś o takim maceracie? Stosowałyście już?
czwartek, 23 maja 2013
Powrót do źródeł :)
Witajcie moje Drogie!
Jestem, żyję i wracam do bloga. Taką przynajmniej mam nadzieję... I bardzo Was przepraszam za taką długą moją nieobecność i milczenie. Niestety czasem sprawy tak się układają, że hobby czy też jakiekolwiek przyjemności schodzą na dalszy plan (a trochę się tego w moim życiu ostatnio wydarzyło). I dziękuję wszystkim tym przyjaznym Duszyczkom, które się o mnie czy to w mailach czy to w komentarzach podpytywały, od czasu do czasu je podczytywałam i od razu mi cieplej się robiło na duszy :). Mam nadzieję, że jeszcze mnie nie zapomniałyście i będziecie tutaj wracać ;)
Tych, co jeszcze nie wiedzą, to powiadamiam wszem i wobec, w pełni oficjalnie i nieodwołalnie, że w wakacje wyjeżdżam na stałe z kraju, zaczynając moje całkiem nowe życie od Malty. Przygotowania idą pełną parą i powoli zbliżają się ku finałowi. Dlatego też niedługo zacznę wyprzedaż nadmiarowych ubrań/biżuterii/kosmetyków, więc polujcie na okazje!
Co do samego bloga to czeka mnie trochę zaległych recenzji, relacja ze spotkania blogerek, ale zacznę prosto, lekko i pokrótce... czyli dzisiejsze zakupy w Rossmanie. W sumie to moje pierwsze kosmetyczne zakupy od ponad miesiąca, a skusiłam się na razie jedynie na zestaw minimum:
-poczwórne cienie Miss Sporty, Luxury Smoky (nr 407),
-bibułki matujące Wibo.
Za obie rzeczy zapłaciłam zawrotną kwotę 9,65zł i zastanawiam się czy się nie wrócić po większy zapas bibułek :-P.
A Wy, pochwaliłyście się już swoimi zdobyczami czy też dzielnie opieracie się promocji? Radzicie koniecznie coś jeszcze dokupić? Ktoś sprawdzał, czy filtry SunOzon też może są w promocji?
Jestem, żyję i wracam do bloga. Taką przynajmniej mam nadzieję... I bardzo Was przepraszam za taką długą moją nieobecność i milczenie. Niestety czasem sprawy tak się układają, że hobby czy też jakiekolwiek przyjemności schodzą na dalszy plan (a trochę się tego w moim życiu ostatnio wydarzyło). I dziękuję wszystkim tym przyjaznym Duszyczkom, które się o mnie czy to w mailach czy to w komentarzach podpytywały, od czasu do czasu je podczytywałam i od razu mi cieplej się robiło na duszy :). Mam nadzieję, że jeszcze mnie nie zapomniałyście i będziecie tutaj wracać ;)
Tych, co jeszcze nie wiedzą, to powiadamiam wszem i wobec, w pełni oficjalnie i nieodwołalnie, że w wakacje wyjeżdżam na stałe z kraju, zaczynając moje całkiem nowe życie od Malty. Przygotowania idą pełną parą i powoli zbliżają się ku finałowi. Dlatego też niedługo zacznę wyprzedaż nadmiarowych ubrań/biżuterii/kosmetyków, więc polujcie na okazje!
Co do samego bloga to czeka mnie trochę zaległych recenzji, relacja ze spotkania blogerek, ale zacznę prosto, lekko i pokrótce... czyli dzisiejsze zakupy w Rossmanie. W sumie to moje pierwsze kosmetyczne zakupy od ponad miesiąca, a skusiłam się na razie jedynie na zestaw minimum:
-poczwórne cienie Miss Sporty, Luxury Smoky (nr 407),
-bibułki matujące Wibo.
Za obie rzeczy zapłaciłam zawrotną kwotę 9,65zł i zastanawiam się czy się nie wrócić po większy zapas bibułek :-P.
A Wy, pochwaliłyście się już swoimi zdobyczami czy też dzielnie opieracie się promocji? Radzicie koniecznie coś jeszcze dokupić? Ktoś sprawdzał, czy filtry SunOzon też może są w promocji?
Subskrybuj:
Posty (Atom)